Żyć czy umierać dla drugich?

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Wróciłem z pogrzebu księdza. Pracował w jednej parafii przez 24 lata. To wystarczająco dużo czasu, aby przeprowadzić wielu ludzi przez duży kawałek ich osobistej historii zbawienia - przez chrzest, spowiedź, Eucharystię, śluby i choroby. W tym wymiarze kapłaństwo jest naprawdę niesamowite. Nawet jeśli dla tych prostych ludzi te sakramenty są w większości już tylko tradycją, to jednak ich działanie otworzyło im wieczność. Ksiądz Biskup Jan opowiadał o ostatnich dniach tego kapłana.

Wróciłem z pogrzebu księdza. Pracował w jednej parafii przez 24 lata. To wystarczająco dużo czasu, aby przeprowadzić wielu ludzi przez duży kawałek ich osobistej historii zbawienia - przez chrzest, spowiedź, Eucharystię, śluby i choroby. W tym wymiarze kapłaństwo jest naprawdę niesamowite. Nawet jeśli dla tych prostych ludzi te sakramenty są w większości już tylko tradycją, to jednak ich działanie otworzyło im wieczność. Ksiądz Biskup Jan opowiadał o ostatnich dniach tego kapłana.

Nazwał je ogrójcem, czasem samotnego cierpienia. Ten cierpiący kapłan ciągle jakby na kogoś czekał, poprosił nawet o komórkę, żeby do kogoś zadzwonić i poprosić o obecność. Czekał samotnie na kogoś. Może chodziło po prostu o zwykłych ludzi, o tych, którym przecież tak cicho i pokornie służył?

Czy ludzie w ogóle mają świadomość tego, że ich kapłani czekają na nich jak na prawdziwych członków swojej rodziny? Nie skupiłem się jednak na tym ludzkim pragnieniu wdzięczności i bliskości innych. Bardziej zainteresował mnie fakt, jak bardzo muszę być gotowy do pełnego naśladowania życia Jezusa. Ogrójec to był początek finału, to było podsumowanie całej jezusowej misji i dotarcie do celu. Kapłańska kariera jest zupełnie inna od tej światowej. W świecie kariera prowadzi na scenę, pośród tłumów wielbicieli, oklasków i uwielbienia. Ewangeliczna droga kariery to droga schodzenia w dół, gdzie po aktywnym życiu i służeniu drugim przychodzi czas na umieranie dla drugich. Paradoks zbawczej misji Jezusa! Bogu nie wystarcza, żebyśmy żyli dla drugich. Chce jakby czegoś więcej - byśmy umieli dla drugich umierać. Bardzo to trudne, szczególnie, że nawet ci drudzy kompletnie nie rozumieją potrzeby umierania dla nich. Oni też pewnie bardziej by chcieli, abyśmy żyli dla nich cały czas. A jednak, nie wypromuję kogoś drugiego, jeśli dla niego nie zejdę ze sceny. Nie stworzę komuś młodszemu warunków do rozwoju, jeśli się nie usunę, żeby mu pomóc rozwijać się samodzielnie. Nie będę miał wybitnych uczniów, jeśli będę ich nieustannie ścinał, żeby nie przerośli mistrza. W życiu duchowym ma to jeszcze ważniejsze przełożenie. Coraz mocniej wierzę w prawdziwą skuteczność mojej modlitwy za drugich, a jeszcze bardziej w każde, najmniejsze nawet wyrzeczenie w intencji innych. Kaznodzieja z tegorocznej nowenny przed świętem Matki Bożej Częstochowskiej opowiadał o starszej kobiecie idącej z pielgrzymką z Warszawy do Częstochowy. Staruszka przez całą drogę dźwigała ciężki wypchany plecak. Nikomu nie pozwoliła go dotknąć. Każdy, kto próbował jej pomóc spotykał się z cichym, ale stanowczym: "nie, dziękuję, ja muszę to sama zrobić". Na Jasnej Górze, przed samym Obrazem upadła na kolana i wyciągnęła z plecaka trzy duże kamienie. Wytłumaczyła też sens tej pokuty. Te kamienie, to jej trzej synowie, którzy odeszli od Boga i pogubili się w życiu. Ona dźwigała te kamienie z ogromną wiarą, że Bóg przyjmie jej umieranie za synów i doprowadzi do ich nawrócenia. Ponoć tak też się stało. Synowie odmienili swoje życie i swoje nastawienie do starszej i bardzo rozmodlonej matki.

Czasem nie tylko mam żyć dla drugich, ale muszę się dobrze nauczyć umierać za innych. Boję się czasem złożyć takiej konkretnej deklaracji Panu Bogu, że jestem gotów cierpieć za drugich. Każdego dnia oddaję Bogu moje małe wyrzeczenia i trudy w intencji kleryków, ale wydają mi się one jeszcze ciągle bardzo mizerne i za mało odważne. Kiedy biegam teraz codziennie na Jasną Górę, żeby się modlić za kleryków i o nowe powołania, usłyszałem któregoś dnia jakiś komentarz za swoimi plecami: " Modli się za kleryków i o powołania, a tu pewnie trzeba porządnie leżeć krzyżem, żeby coś się zmieniło". Komentarz miał być trochę złośliwy, ale postawił mnie na nogi i dał dodatkowe potwierdzenie, że nie tylko mam żyć dla formacji młodych kapłanów, ale też, jeśli trzeba, umierać dla nich. A jak to rozróżnić, żeby nie umierać niepotrzebnie, albo, żeby nie żyć zbyt zaborczo dla innych? Ksiądz Twardowski odpowiadał na ten dylemat bardzo prosto, twierdząc, że odpowiedź na to pytanie zależy od miłości. To miłość ma mi podpowiedzieć, czy żyć czy umierać dla drugich. Pisał Ks. Jan: "Jeśli jest miłość to i śmierć się przyda". Nie wolno umierać za drugich bez miłości.