Szkoła pokory

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Spędziłem prawie pięć dni w opactwie Trapistów, niedaleko Chimay, na południu Belgii. Bóg dał mi prezent pooddychania klimatem zakonu do którego należał Tomasz Merton. Przez cały czas czułem się okrutnie mały w swojej służbie Bogu, w swoim życiu duchowym, w swojej modlitwie. Powaliła mnie surowość życia mnichów, ich nieustanne uwielbianie Boga na modlitwie, czas, który w możliwie największy sposób skoncentrowany jest na Chrystusie. Poczułem się jak mięczak, jak niemowlę, które jest ciągle na etapie słodkiego mleka i krzywi się na myśl o twardym, razowym chlebie.

Spędziłem prawie pięć dni w opactwie Trapistów, niedaleko Chimay, na południu Belgii. Bóg dał mi prezent pooddychania klimatem zakonu do którego należał Tomasz Merton. Przez cały czas czułem się okrutnie mały w swojej służbie Bogu, w swoim życiu duchowym, w swojej modlitwie. Powaliła mnie surowość życia mnichów, ich nieustanne uwielbianie Boga na modlitwie, czas, który w możliwie największy sposób skoncentrowany jest na Chrystusie. Poczułem się jak mięczak, jak niemowlę, które jest ciągle na etapie słodkiego mleka i krzywi się na myśl o twardym, razowym chlebie. 

Żyłem przez te dni obok zwykłego życia Trapistów, a jednak próbowałem posmakować trochę ich ducha. Pewnie dla nich moje życie jest trudniejsze, bo pełne zgiełku świata i poplątanych spraw. A jednak trudno mi było dogonić ciągle powtarzające się spotkania na modlitwie. Próbowałem stawiać się już o 4.30 na modlitwy, ale na ich drugiej części o 6.30 głowa sama leciała mi w dół, a linijki psałterza rozmywały mi się w sennej mgle. Najbardziej przeraziło mnie wrażenie, że te częste modlitwy w ciągu dnia przerywają moją robotę, zakłócają mi normalny tryb mojego życia.

Nagle okazało się, że to wcale nie modlitwa jest fundamentem mojego życia, ale to życie dyktuje warunki modlitwie. To tak jakbym odkrył, że Bóg ma być przypisem do życia, a nie życie ma być zależne od Boga. Na szczęście dla mnie nie wziąłem do opactwa żadnych innych książek poza Brewiarzem i Pismem Świętym. Słowo Boga było więc jedynym słowem, które mnie prowadziło przez ten świat ciszy. A cisza w La Trappe jest jakaś dziwnie naturalna. Tu po prostu nie wypada gadać. Nawet wieczory, kiedy schodziłem na krótkie spotkania z kapłanami wydawały mi się mocno nieposklejane, jakby nie pasujące do całości. Przez cały czas nad opactwem unosiły się chmury a deszcz siąpił delikatnie dając wrażenie, że jest się zanurzonym w obłoku Pana Boga, jakby za klauzurą świata. Cały mój świat problemów i lęków został gdzieś poza chmurami, a w sercu zagościła cisza i pokój. Jednostajność brewiarzowych godzin, surowość murów i samotność dały mi odczucie jakiejś lekkości, wolność od duchowych popisów i pazerności na mistyczne doświadczenia. Jakby Duch Święty chciał udzielać tu tylko jednego charyzmatu - najprostszego doświadczenia miłości Boga - bez proroctw, bez mistycznych wizji, bez glosolalii i upadków w Panu. Siedząc samotnie w klasztornym chórze nie miałem wątpliwości, że Bóg sam wystarczy!

Najcudowniejszą chwilą był wieczorny śpiew Salve Regina, w zupełnie ciemnym kościele, gdzie jedyny strumień światła padał na figurę Maryi z Dzieciątkiem. Mnisi w przepięknej melodii chorału oddawali pokłon Maryi, jakby chcieli się od niej nauczyć wiary podczas ciemnych chwil życia. Matka Jezusa umiała doskonale zachować światło w sercu mimo mrocznych okoliczności. Nigdy nie zapomnę tej sceny, kiedy biali mnisi tulili się w swoje powłóczyste habity oddając kolejny dzień swojego życia Bogu przez ręce Jego Matki. Nie zapomnę też, że jedynym lustrem w zakrystii była ikona Jezusa za szkłem, w której można się przejrzeć widząc siebie w twarzy Syna Bożego.

Pora się jednak obudzić, choć te dni to wcale nie był sen. Konieczne dla mnie jest znów stanąć oko w oko z realiami mojego życia, ale teraz czuję, że coś więcej zrozumiałem z Boga, że jest On większą Tajemnicą niż myślałem, że jest prostszy niż największa prostota jaką można sobie wyobrazić. Żal mi tej prostoty La Trappe w obliczu poplątanego świata do którego wczoraj wróciłem, ale może znowu dam się Bogu przekonać, że La Trappe może być zawsze i wszędzie tam, gdzie odchodzę na bok, żeby spotkać Pana.