Cykl: O Mszy świętej inaczej.
Uczta miłości, czyli preludium

Autor tekstu
ks. Krzysztof Borysewicz
Bóg cię kocha jak proszek do praniaKiedy jeszcze kilka lat temu słyszałem na rekolekcjach, kazaniach czy innych konferencjach hasło: Bóg cię kocha, robiło to na mnie mniej więcej takie wrażenie, jak na przeciętnym oglądaczu telewizji hasło reklamowe proszku do prania. Kościół jak każda firma musi mieć swoją kampanię reklamową, a że wszyscy chcą kochać, to eklezjalny marketing trafił w samo sedno ze swoją promocją – wnioskowałem.

Bóg cię kocha jak proszek do prania

Kiedy jeszcze kilka lat temu słyszałem na rekolekcjach, kazaniach czy innych konferencjach hasło: Bóg cię kocha, robiło to na mnie mniej więcej takie wrażenie, jak na przeciętnym oglądaczu telewizji hasło reklamowe proszku do prania. Kościół jak każda firma musi mieć swoją kampanię reklamową, a że wszyscy chcą kochać, to eklezjalny marketing trafił w samo sedno ze swoją promocją – wnioskowałem.

Dlaczego najważniejsze słowa z Ewangelii wciąż wielu osobom nic nie mówią? Czemu są tacy, którzy szukają szczęścia poza relacją ze Stwórcą? Czyżby dlatego, że nie widzą związku Bożej miłości z rzeczywistością? Skoro ktoś mnie kocha, to siłą rzeczy musi mi to okazywać – myślą sobie. Bóg tymczasem milczy (to w najlepszym przypadku), czasem to i coś zrobi – tylko że wbrew (tak im się wydaje) naszemu dobru. Też tak miałem… Do momentu, kiedy związek Bożej miłości z życiem odnalazłem w Eucharystii.

Trochę (dosłownie) teologii musi być

Prawdziwa miłość nie jest możliwa bez spotkań. Gdy mimo wszystko tak jest, staje się niepełna, trudna, platoniczna. Kto kocha, ten szuka okazji do kontaktów. Tak też jest w przypadku Pana Boga. Skoro On nas kocha, to musiał znaleźć przestrzeń, w której tę miłość będzie mógł nam, swoim dzieciom, wyrażać. I owszem, zrobił to raz na zawsze, gdy Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16). Ale – co najbardziej fundamentalne dla naszego rendez vous – robi to nieustannie podczas każdej Mszy świętej. Jest ona bowiem bezkrwawym uobecnieniem męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, czyli punktu kulminacyjnego miłosnej historii zbawienia człowieka. Dla nas, katolików, Msza święta to coś więcej niż tylko pamiątka wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Za sprawą Ducha Świętego stajemy się świadkami i uczestnikami (w dosłownym tych słów znaczeniu!) wydarzeń zbawczych. Zjawisko to Kościół zwykł nazywać anamnezą, czyli jakby pomostem, którym możemy przejść z naszego konkretnego życia do rzeczywistości historyczno-zbawczej. I z powrotem: przenieść sens owych wydarzeń do naszego tu i teraz. Dlatego właśnie nie musimy zazdrościć historycznym bohaterom Ewangelii spotkań z Jezusem. Za sprawą liturgii mamy Go Tego samego wśród nas!

Krótko i na temat – Jezus

Autor Listu do Hebrajczyków na samym początku swego dzieła przypomina nam, że wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Można dodać, że owo przemówienie przez Syna było szczytem tego, co Bóg chciał nam powiedzieć. Mało tego, było powiedzeniem tego bezpośrednio i wprost. Na kartach Starego Testamentu Bóg posługiwał się bowiem często językiem symboli (demaskowanych zresztą w życiu Jezusa przez Niego samego czy też przez autorów Ewangelii). Tymczasem w momencie śmierci Jezusa zasłona w przybytku rozdarła się na dwoje (Mt 27,51) – Bóg przestał mieć tajemnice, symbole zostały zastąpione realizmem sceny z krzyża! Miłość osiągnęła swój szczyt! Nie znaczy to wcale, że powracanie do starotestamentalnych figur traci na wartości – wprost przeciwnie. Znajdziemy w nich wyjaśnienie tego, czym tak naprawdę jest Jezusowa (nomen omen) Pascha.

On + Ona = <3

Jednym z najbardziej plastycznych i jednocześnie czytelnych znaków tego, co stało się na krzyżu, jest obraz małżeństwa. Warto zwrócić uwagę, że Biblia pełna jest przykładów miłości małżeńskich. To przecież historia małżeństw rozpoczyna i kończy Pismo Święte. Księga Rodzaju to niezwykłe zaślubiny pierwszych rodziców potwierdzone adamowym ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mojego ciała (Rdz 2,23n). Apokalipsa natomiast to gody (czyli wesele!) Baranka, na których zwycięski i uwielbiony Chrystus zaprasza do udziału w swoim tryumfie ukochaną oblubienicę, czyli Kościół. Swoją drogą, szkoda, że język polski pokaleczył nam trochę czytelność ról w tym małżeństwie. Greka jest bardziej precyzyjna, gdyż słowo będące odpowiednikiem polskiego, męsko brzmiącego kościoła jest rodzaju żeńskiego –ekklesiaZwiązek Chrystusa z Eklezją brzmi lepiej, przyznacie… Przez taki pryzmat lepiej zrozumiemy ideę tego mistycznego małżeństwa opisaną przez św. Pawła: Mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. (…) Nikt nigdy nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół.

Niekończąca się impreza uczta ma początek na ziemi

Przywołana nauka Apostoła Narodów połączona z myślą autora Apokalipsy, uprawnia nas do tego, aby Eucharystię potraktować jako przedsmak wesela, na którym bawić się będziemy całą wieczność. Warto zatem już teraz zacząć traktować Mszę świętą jako spotkanie dwojga kochających się osób: Jego i Jej. On to Jezus, Ona to Kościół, a Kościół to przecież ty i ja. O NAS będzie ten cykl. Podsycony zresztą erotykami rodem z… Biblii.

Gotów na randkę z Jezusem? 

 

Artykuł ukazał się na portalu 12kamieni.pl