Eucharystyczny Jezus za kratkami więzienia

Autor tekstu
ks. Hugo Oscar Olivo
Wszystko zaczęło się 10 lutego 2005 r. Miałem właśnie wykład na uniwersytecie, kiedy otrzymałem wiadomość od mamy, że więzienie, w którym byłem kapelanem, płonie, a wśród uwięzionych wybuchło powstanie. Niezwłocznie udałem się w drogę do więzienia. Jeszcze dwa dni wcześniej, dokładnie w Środę Popielcową, odprawiłem tam Mszę św. W czasie Mszy św. powiedziałem do uczestników, że za wszelką cenę mają strzec Najświętszego Sakramentu; mają Go bronić, niezależnie od tego, co wydarzy się w więzieniu.

Wszystko zaczęło się 10 lutego 2005 r. Miałem właśnie wykład na uniwersytecie, kiedy otrzymałem wiadomość od mamy, że więzienie, w którym byłem kapelanem, płonie, a wśród uwięzionych wybuchło powstanie. Niezwłocznie udałem się w drogę do więzienia. Jeszcze dwa dni wcześniej, dokładnie w Środę Popielcową, odprawiłem tam Mszę św. W czasie Mszy św. powiedziałem do uczestników, że za wszelką cenę mają strzec Najświętszego Sakramentu; mają Go bronić, niezależnie od tego, co wydarzy się w więzieniu.

Kiedy dotarłem na miejsce, byłem przerażony tym, co zobaczyłem. Więzienie płonęło jasnym płomieniem, wiele z oddziałów zostało zniszczonych, a w budynkach znajdowały się dziesiątki uwięzionych ludzi. Zwłaszcza krewnych więźniów, którzy przyszli tu mając oficjalne zezwolenie na odwiedziny. Oprócz tego przełożony służby więziennej i wyżsi urzędnicy więzienia zostali wzięci na zakładników. Czułem, że moja obecność była tu konieczna. Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Chodziło o największą rewoltę więzienną w historii Cordoby.

Pośród tego zamieszania poprosiłem policjantów o pozwolenie na wejście do budynku. Zbliżyłem się do bramy więzienia, z zamiarem zabezpieczenia rannych, którzy spadli z dachu. Oprócz tego chciałem podjąć się roli mediatora, ponieważ policja usiłowała pertraktować z rebeliantami, aby w ten sposób na nowo zaprowadzić porządek.

Rankiem 11 lutego, w dniu Matki Bożej z Lourdes, stanąłem przed bramą prosząc rebeliantów o wpuszczenie na teren więzienia. Nikt mi nie odpowiedział. Poleciłem się więc opiece Matki Bożej i wszedłem do środka.

Ku mojemu zaskoczeniu czekał na mnie więzień, który przekazał mi pudełko z konsekrowanymi hostiami z kaplicy więziennej, mówiąc przy tym: „Ojcze, przekazuję ci to, co nam pociłeś strzec”.

Z Najświętszym Sakramentem w rękach udałem się do poszczególnych części więzienia. Najpierw odwiedziłem zakładników, którzy byli przetrzymywani razem z krewnymi więźniów. Stwierdziłem, że nie było zabitych ani ciężko rannych. Tym nie mniej potrzebowali oni kogoś, kto przyniósłby im pociechę, wysłuchał i był z nimi dzieląc cierpienie.

W sumie około 1800 osób spędziło tę noc w więzieniu. Sytuacja przypominała piekło, ludzie płakali, jęczeli i przeżywali rozpacz. Wśród nich byli urzędnicy i dyrektor więzienia. Na każdym więziennym oddziale prosiłem o uwolnienie zakładników i o oddanie broni palnej. W końcu stało się nieprawdopodobne: więźniowie położyli przy drzwiach do poszczególnych oddziałów wszystkie posiadane przez nich sztuki broni palnej, dzięki czemu mogliśmy się zbliżyć do zakładników.

Kiedy doszedłem do kaplicy, która znajdowała się pośrodku więzienia, zobaczyłem, że więźniowie, którzy nie brali udział w rebelii, ochraniali tabernakulum. To był jedyny przedmiot w całym więzieniu, który pozostał nienaruszony. Wszystko inne wokoło było zniszczone. Przy blasku płonącej świecy więźniowie spędzili całą noc na modlitwie.

Około południa mój obchód zbliżał się do końca. Opuściłem budynek przez okno, które znajdowało się przy wejściu. Rozmawiałem z adwokatami i towarzyszyłem dwóm z nich, gdy wyprowadzano zakładników. Kiedy więźniowie wypuścili wszystkich zakładników i zapewnili, że wróci spokój, podziękowaliśmy wspólnie Panu za ocalenie. Jedynie Bogu należy się nasza wdzięczność za to, że nikt nie został ranny. Władze więzienia zrezygnowały z kar wobec rebeliantów. W ten sposób zakończyło się największe powstanie więzienne w historii Argentyny.

11 lutego, w dniu Matki Bożej z Lourdes, pokój powrócił do więzienia. Wciąż jednak, wiele lat po tym strasznym wydarzeniu, dziękuję Bogu za moje życie, a Niepokalanej za skuteczną protekcję, ponieważ tego dnia wszyscy staliśmy się świadkami tego, co może zdziałać Jej miłość.

(ks. Hugo Oscar Olivo, Argentyna, z niemieckiego tłumaczył o. Placyd Koń OFM)