Kapłańskie ręce

Autor tekstu
o. Michał Nowak
Dziś Wielki Czwartek. Kolejny na amerykańskiej ziemi. Ale niesamowicie radosny. Z jednego zasadniczo powodu. Ludzi w kościele więcej, niż w ubiegłym roku. Serce rośnie. Bóg dociera do serc i przekonuje o swojej obecności. Zaprasza i zaproszenie zostaje przyjęte. Dla kapłańskiego serca nie ma większej radości jak patrzeć na odpowiedź człowieka na Boża miłość

Dziś Wielki Czwartek. Kolejny na amerykańskiej ziemi. Ale niesamowicie radosny. Z jednego zasadniczo powodu. Ludzi w kościele więcej, niż w ubiegłym roku. Serce rośnie. Bóg dociera do serc i przekonuje o swojej obecności. Zaprasza i zaproszenie zostaje przyjęte. Dla kapłańskiego serca nie ma większej radości jak patrzeć na odpowiedź człowieka na Boża miłość

Ja tam innej, większej radości nie znam. A tej mi dziś nie brakowało. On nas naprawdę przemienia. Nas wszystkich, tutaj, w Bridgeport. Widzimy to, doświadczamy tego.Wczoraj w katedrze, podczas Mszy Krzyżma, biskup powiedział takie jedno zdanie, które we mnie bardzo pozostało. Odeślijmy podczas tego Triduum demona do piekła, tam, gdzie jego miejsce. Można to zrobić tylko w jeden sposób. Poprzez miłość. Tę, której on najszczerzej nienawidzi. A nienawidzi dlatego, że się jej boi. Bo tylko ona jest skuteczną bronią wobec jego zasadzek I to właśnie miłość go ostatecznie pokonała. Ta objawiona na krzyżu przez Jezusa. Ta związana z ofiarą, uniżeniem, darem z siebie…Dziś przeżyłem mój kolejny pierwszy raz. Pierwszy raz myłem nogi mężom dwunastu. Wielkie wrażenie. Zapowiadając ten gest, mówiłem, że niczym Jezus, klękam przed nimi, a w nich przed całym Kościołem i proszę o przyjęcie miłości. Jego miłości. Odczułem to bardzo wyraźnie. Ten gest, gest samego Jezusa, który stał się moim udziałem dziś. Wobec tych, którzy reprezentują wszystkich. Niezwykłe doświadczenie. Tak prawdziwe w swojej wymowie. Proboszcz, który ma służyć swojej wspólnocie. Ma się uniżyć. Klęknąć przed nią, błagając o przyjęcie miłości Jezusa…Tej miłości, której nie rozumiemy. Wciąż nie rozumiemy… Bo gdybyśmy rozumieli, to na każdej, codziennej Mszy, mielibyśmy w kościele tłumy. Gdybyśmy rozumieli, to nie pertraktowalibyśmy z faraonem tego świata. Gdybyśmy rozumieli, to nie dalibyśmy sobie podmienić szczęścia na przyjemność i wolności na swobodę. Gdybyśmy rozumieli, to demon nie zbliżałby się do nas, bo nasze promieniowanie byłoby dla niego nie do zniesienia… Ale nie rozumiemy. Buntujemy się. Czujemy się zażenowani i niespokojni wobec „takiego” Jezusa. Niczym Piotr… Niczym Judasz…Wiele dobrych słów dziś odebrałem… Cennych, serdecznych, pełnych miłości i wiary w Chrystusowe kapłaństwo… Ale dwie wiadomości były szczególna. Pewna Boża dusza z Polski podesłała mi podsumowanie naszej dwudziestoletniej przyjaźni. Wśród wielu zdań było także i to - Bo ta relacja z Tobą tak mi się kojarzy z radością i z trwaniem.... taką stałością bez względu na zmiany.Dziękuję Ci L. Chciałbym zawsze i przez wszystkich być tak widzianym. Chciałbym, żeby moje relacje były zawsze radosne i trwałe, czerpiąc tylko z jednego, niezawodnego źródła – Boga samego. W drugim liście znalazłem takie słowa - Dziękuję za Twoją postawę modlitwy, życia zakonnego, to one mnie zachwyciły i pociągnęły do zakonu, nic innego. Przykład życia! Dziękuję za Twoją cierpliwość i za to, że nadal pokazujesz mi piękno życia zakonnego.  I ja Tobie dziękuję K. Bo dzięki Tobie uczyłem się i uczę nadal jak być ojcem… A konsekracja, która nas dziś łączy i jednoczy ściśle w ideale ewangelicznego życia pokazuje mi ciągle na nowo nieprzemijającą wartość miłości Chrystusa wobec mnie i wobec Ciebie.Powtarzałem to milion razy i powtórzę milion pierwszy… Kocham moje kapłaństwo. I jedno wiem – umrę jako ksiądz. Nikt i nic tego nie może zmienić. Amen.