Lato wokół nas.
O dojrzewaniu w kapłaństwie. Odsłona II.

Autor tekstu
ks. Andrzej Leszczyński
Dojrzewanie ma różne konotacje. Mówimy o nim patrząc na dzieci, które rosną, a także myśląc o młodzieży, często wzrastającej burzliwie i buntowniczo. Trudności, zadania i problemy z tym związane, mogą być czasem próby, która przekuje się na sukces. Ma on postać mądrości życia i bogactwa doświadczeń. Proces dojrzewania nie kończy się jednak wraz z wyjściem ze szkoły czy zakończeniem studiów. Człowiek ciągle może wzrastać w różnych obszarach swojego życia.

Dojrzewanie ma różne konotacje. Mówimy o nim patrząc na dzieci, które rosną, a także myśląc o młodzieży, często wzrastającej burzliwie i buntowniczo. Trudności, zadania i problemy z tym związane, mogą być czasem próby, która przekuje się na sukces. Ma on postać mądrości życia i bogactwa doświadczeń. Proces dojrzewania nie kończy się jednak wraz z wyjściem ze szkoły czy zakończeniem studiów. Człowiek ciągle może wzrastać w różnych obszarach swojego życia.

Dojrzewanie uczniów Jezusa

Dojrzewanie uczniów Jezusa stanowi odniesienie dla wzrostu wszystkich powołanych na Boże żniwo. Wydarzenia ukazujące apostolskie „stawanie się” stanowi pierwszy i podstawowy obraz, w którym trzeba się przeglądać jak w lustrze. Do jednego z takich wydarzeń pragnę sięgnąć. Z nieśmiałym zastrzeżeniem: chciałbym najpierw mówić do siebie z nadzieją, że inni też z tego zaczerpną.

Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?» Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego z miasteczek. (Łk 9, 51-56)

Zamknięte domy Samarytan wzbudzają reakcje uczniów. Zostaje ona wypowiedziana ustami „synów gromu”, braci Jakuba i Jana. Propozycja rozwiązania jest adekwatna do przydomka uczniów: «Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?» Podejście to nie jest zaakceptowane przez Jezusa, On daje szansę Samarytanom, by dojrzeli. Pozostawia nie z obojętności, ale z miłości. Jednocześnie zaprasza do budowania tej dojrzałości przez uczniów. W tym ewangelicznym zdarzeniu widzę trzy obszary dojrzewania, trzy istotne relacje. Można je nazwać w następujący sposób:

1.relacja uczniów do Jezusa

2.relacja uczniów wobec siebie

3.relacja uczniów do „żniwa”

Pierwsza z tych relacji została omówiona we wcześniejszej refleksji. Przejdźmy zatem do następnych.

Uczniowie wobec siebie

Uczniowie wobec Jezusa wystąpili razem. Wypowiedzieli wspólnie to, co wydawało im się dobrym rozwiązaniem. To była wspólna kontra wobec odrzucenia. Pojawił się wspólny wróg, wtedy dość łatwo jest o zjednoczenie i działanie. Ten obraz relacji uczniów, wprowadza mnie w rzeczywistość relacji kapłańskich. Mam w tym względzie doświadczenia różne. Także negatywne, gdzie brakowało szczerości i współpracy. Skutkowało to albo obojętnością wobec duszpasterstwa albo solowymi popisami tam, gdzie gra powinna być zespołowa. Wtedy oczywiście zazdrość i poczucie niedowartościowania. Chciałoby się powiedzieć: tak źle i tak niedobrze.

Znowu przywołam słowa o. Cantalamessy z cytowanej już konferencji dla kapłanów: „Trzeba zatem, abyśmy postawili sobie pytanie: Dlaczego chcemy ewangelizować? Powód, dla którego się głosi, jest ważny prawie tak samo jak to, co się głosi. Święty Paweł pokazuje, że można głosić Chrystusa w niedobrych i nieczystych celach: "Niektórzy - mówi wprawdzie z zawiści i przekory ( ... ) powodowani niewłaściwym współzawodnictwem, rozgłaszają Chrystusa nieszczerze" (Flp 1,15.17). Ostatecznie są dwa podstawowe cele, dla których można głosić Chrystusa: albo dla siebie, albo dla Chrystusa. Oto dlaczego Apostoł czuje potrzebę oświadczenia z wielką mocą: "Nie głosimy bowiem siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana" (2 Kor 4,5).”

Kapłańskie relacje ujrzałem w świetle pewnego fragmentu, który przyszedł do mnie drogą losowania. Otóż na początku Wielkiego Postu tego roku postanowiliśmy we wspólnocie młodzieżowej, że w związku z Rokiem św. Pawła podejmiemy się przepisania wszystkich Listów Apostoła Narodów. Kilka lat wcześniej tak było również z Księgą Jeremiasza. Każdemu przypadło po dwa rozdziały, do mnie trafił 11 i 12 z Pierwszego Listu do Koryntian. W ich treści jest mowa o właściwej postawie podczas liturgicznych zgromadzeń, tam też znajdziemy słowa ustanowienia Eucharystii, naukę o charyzmatach oraz teologię Kościoła jako nadprzyrodzonego Ciała Chrystusa. I właśnie ten fragment warto odnieść do kapłańskich relacji. Święty Paweł pisze:

„Tymczasem zaś wprawdzie liczne są członki, ale jedno ciało. Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna», albo głowa nogom: «Nie potrzebuję was». Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem. Tak przeto szczególnie się troszczymy o przyzwoitość wstydliwych członków ciała, a te, które nie należą do wstydliwych, tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował nasze ciało, że zyskały więcej szacunku członki z natury mało godne czci, by nie było rozdwojenia w ciele, lecz żeby poszczególne członki troszczyły się o siebie nawzajem. Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki.” (1 Kor 12,20-26).

Oczywiście tekst ten mówi najpierw o Kościele, ale też o różnych wspólnotach, które go stanowią. Także o wspólnocie kapłańskiej, jej doświadczenie może być bardzo różne. To więzy kapłańskiej przyjaźni, wspólnota kapłańskich domów, podejmowane dzieła i zadania. Szerzej wspólnota zakonna i oczywiście prezbiterium danej diecezji. Relacje nie tylko rozumiane jako skutek wzajemnych kontaktów, ale też rzeczywistość duchowa. Apostoł mówi o potrzebie istnienia w jedności wszystkich, zwłaszcza tych „mało godnych szacunku”. Im należy się jeszcze większa troska. Czytam ten tekst i myślę, że przecież role poszczególnych członków ciała nie są stałe.

W słabych odnajduję siebie i swój stan na różnych etapach życia i posługi. Przyznanie się do niemocy i różnych swoich ograniczeń w obecności Chrystusa staje się miejscem Jego zwycięstwa. On posługuje się także drugim człowiekiem, dla kapłana takim ma być przede wszystkim drugi kapłan. Myślę, że nie zawsze mogłem na to liczyć w chwilach słabości, bywała zazdrość i niechęć. Tak jakbym słyszał: dobrze mu, taki mądry, niech sobie teraz radzi. A przecież wcale nie jest taki mądry. Jednocześnie są tacy, na których przyjaźń zawsze mogłem i mogę liczyć. Zwyczajną kapłańską, gdzie wystarczył jeden telefon czy spotkanie. Tak po prostu. I chciałbym, by działało to wzajemnie, by z mojej strony była ta otwartość na słabości, które dostrzegam u innych kapłanów. Z zauważeniem jest stosunkowo łatwo. Jednak szybciej przychodzi wypunktowanie i okazywanie fałszywej troski, w której komentarz i sposób mówienia nie rozwiązuje określonych problemów, tym bardziej nie tworzy jedności. Daleko nam wtedy do współcierpienia, o którym mówi św. Paweł. To jest pole do namysłu i rachunku sumienia. Jezus nigdy nie powie „nie potrzebuję was”, to właśnie On szczególnie troszczy się o każdego osobiście i jeżeli ktoś w pierwszym rzędzie miałby to realizować, to właśnie Jego uczniowie. 

Uczniowie wobec „żniwa”

Powróćmy do wiodącego tekstu Ewangelii. Propozycja uczniów wobec zastanych trudności ma postać odwetu. Ogień, który miałby zniszczyć niegościnnych Samarytan to odzwierciedlenie płomienia palącego uczniów. Rozpałką i drzewem jest urażona ambicja, odrzucenie, w końcu gniew i wściekłość. Oni – zapowiadający obecność Jezusa - dziwą się, że może być ktoś, kto nie chce poznać i przyjąć tak wielkiego Nauczyciela. Jest w nich zatem pewność posiadania prawdy, ale też nieumiejętność dotarcia z nią do innych. Tymczasem potrzeba pokory i mądrości, która nie jest znaczona ogniem i mieczem, ale tym, co najważniejsze i największe. A „największa jest miłość” (1 Kor 13,13). Przywołajmy raz jeszcze słowa ojca Cantalamessy:

„Jeśli nie kochamy osób, które mamy przed sobą, słowa z łatwością zamieniają się nam w rękach w kamienie, które ranią. Trzeba zatem nawrócić się, prosić Jezusa o Jego miłość, razem z Jego słowem. Często przypominamy Jonasza. Jonasz poszedł głosić do Niniwy, ale nie kochał mieszkańców Niniwy. […] Historia Jonasza pokazuje, jak Bóg czasami musi się bardziej trudzić, żeby nawrócić kaznodzieję, niż żeby nawrócić tych, do których go posyła. A zatem miłość do ludzi. Ale również i przede wszystkim miłość do Jezusa. To miłość Chrystusa powinna nas przynaglać.

"Czy miłujesz mnie? - pyta Jezus Piotra - A zatem paś moje owce" (por. J 21,15nn). Karmienie i głoszenie winny rodzić się ze szczerej przyjaźni do Jezusa. Trzeba kochać Jezusa, ponieważ tylko ten, kto jest zakochany w Jezusie, może Go głosić światu z wewnętrznym przekonaniem. Z entuzjazmem mówi się jedynie o tym, co kochamy. Miłość czyni z nas poetów, a aby ewangelizować, trzeba być trochę poetami. Jezus jest bohaterem, a my musimy być Jego piewcami, tymi, którzy - tak jak dawni piewcy chodzą od miasta do miasta, od wioski do wioski, głosząc wielkie dzieła swojego bohatera i wzbudzając podziw dla niego.”

Pojawia się pytanie: jak każdy kapłan ma przeżywać i okazywać miłość? Odpowiedź zdaje się być werbalnie prosta: upodabniając się do Boga, który w sobie samym jest miłością. Najpierw jako Ojciec. Bycie ojcem w kapłaństwie nie przychodzi samo z siebie. To droga mierzona pewnie wiekiem i doświadczeniem. Jeżeli jest za wcześnie czy też w odniesieniu do nie właściwych osób, ociera się o paternalizm. Przejawia się on w sposobie mówienia i zachowania. Wyniosłość, dystans czy po prostu pycha to szare kolory takiej postawy. Ojcostwo – jak pisał w swojej książce „Grabiąc ściernisko” o. Jan Góra – „to górna granica rozwoju mężczyzny”, zatem także kapłana.

W książce tej zresztą znany dominikanin poświęca dwa rozdziały zagadnieniu stawaniu się ojcem. Inspirację czerpie z tekstów Karola Wojtyły: „Rozważania o ojcostwie” oraz „Promieniowanie ojcostwa”. Czytałem te książkę pewnie w seminarium i sięgając do niej teraz czuję aktualność jej przesłania w stosunku do tego etapu życia, na którym jestem. Dziecko czy młody człowiek zaufa i da się poprowadzić, gdy w kapłanie odnajdzie ojca. Owszem, tak dzieje się poprzez rzeczywistość sakramentalną, a życie i kształtowane relacje mają to właśnie odsłaniać. Kapłan jako ojciec to troska, odpowiedzialność, poczucie bezpieczeństwa, ale też stawianie wymagań. Zawsze jednak dla i w imię miłości. To jest możliwe i konieczne, w ten sposób każdy ksiądz staje się pasterzem. Kiedy Jezus wyznaczał Piotrowi misję pasterza, zapytał o jedno, to najważniejsze. Zapytał właśnie o miłość.

O upodobnienie do Chrystusa w miłości mówi On sam, kiedy w wieczerniku uczniów nazywa przyjaciółmi. Za nich oddaje życie: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Chrystus jest największym Przyjacielem, a każdy ksiądz naśladując Go buduje w sobie postawę przyjaźni. To coś innego niż bycie kumplem. To coś więcej, niż bycie kolegą. Ta relacja jest pewnie właściwa dla różnych ludzi, którzy są naszymi rówieśnikami, ale też obecna jest zwłaszcza w pierwszych latach kapłańskiej posługi w odniesieniu do młodych. Często niewiele młodsi stają przed kapłanem i chcą w nim odnaleźć przyjaciela, starszego brata. Nie sztucznego w rozmowie, a zarazem nie jakiegoś „luzaka”. Te dwie skrajności to pokusa młodych kapłanów. Myślę, że tak też było w moim życiu. I raczej chodziło o to drugie. Nie było to coś stałego, ale niekiedy się pojawiło. Teraz jest inaczej i mam nadzieję, że to nie tylko owoc wieku, ale lepszego rozumienia Jezusa – Przyjaciela.

Miłość kapłańska przepełniona obecnością Ducha Świętego to poezja życia nawet wtedy, gdy proza wokół nas. Duch Święty – więź jedności i ogień miłości – taką miłość w nas rzeźbi. By była ona zapałem, porywem serca, deszczem dającym ochłodę, światłem, które rozprasza ciemności. Radością podążania za Tym, który nas wybrał i przeznaczył na to, byśmy szli i owoc przynosili, byśmy dojrzewali w relacjach z Mistrzem, w kapłańskiej wspólnocie oraz w spotkaniu z tymi, którym mamy opowiadać o naszym zachwycie Jezusem. Największym i najważniejszym. Zachwycie Kimś, kto pozostaje wierny i daje łaskę wzrostu. Dojrzewania i owocowania.