Modlitwa i walka duchowa cz. 1

Autor tekstu
kard. Christoph Schőnborn
„Modlitwa jest walką”, mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Któż z nas tego nie wie! „«Duchowa walka» nowego życia chrześcijanina jest nieodłączna od walki modlitwy”, zaś nieco wcześniej czytamy: „Modlimy się tak, jak żyjemy, ponieważ tak żyjemy, jak się modlimy”(1). Przytoczę tu jeszcze słowa św. Alfonsa Liguoriego, niezwykłego świadka modlitwy, zaczerpnięte również z czwartej części Katechizmu, karmiącej nas jakże pięknymi i pożywnymi treściami o modlitwie: „Kto się modli, z pewnością się zbawia; kto się nie modli, z pewnością się potępia”(2). Innymi słowy, modlitwa to sprawa życia lub śmierci, szczęścia lub nieszczęścia.

„Modlitwa jest walką”, mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Któż z nas tego nie wie! „«Duchowa walka» nowego życia chrześcijanina jest nieodłączna od walki modlitwy”, zaś nieco wcześniej czytamy: „Modlimy się tak, jak żyjemy, ponieważ tak żyjemy, jak się modlimy”(1). Przytoczę tu jeszcze słowa św. Alfonsa Liguoriego, niezwykłego świadka modlitwy, zaczerpnięte również z czwartej części Katechizmu, karmiącej nas jakże pięknymi i pożywnymi treściami o modlitwie: „Kto się modli, z pewnością się zbawia; kto się nie modli, z pewnością się potępia”(2). Innymi słowy, modlitwa to sprawa życia lub śmierci, szczęścia lub nieszczęścia.

Szczęście płynące z modlitwy

Co takiego daje mi śmiałość mówienia o modlitwie, skoro w tej „materii” jestem mniej niż nowicjuszem? Tym, co daje mi ufność, jest przyglądanie się nie mojej własnej modlitwie, ale świadkom modlitwy, których spotkałem i którzy wzbudzili we mnie pragnienie modlitwy. Modlitwa innych ma bowiem w sobie moc udzielania się. Tak więc ośmielam się mówić o modlitwie, nawet jeśli sam posiadam ją tylko w formie pragnienia, czy wręcz pragnienia, by modlitwy pragnąć. Wiem też, że modlitwa jest szczęściem jedynym w swoim rodzaju. Kto zakosztował tej radości, która płynie z modlitwy, zachowa w sobie tęsknotę za nią, tęsknotę, której nie da się wykorzenić. Nigdy. Nim jednak pomówimy o walce o modlitwę, trzeba powiedzieć o radości płynącej z modlitwy. Święty Proboszcz z Ars woła:

Och, jak piękną rzeczą jest modlitwa!(3)

Dzięki modlitwie dusza jest jak ryba w wodzie; im więcej wody, tym bardziej zadowolona jest ryba. Im więcej dusza oddaje się modlitwie, tym jest szczęśliwsza.(4)

Modlitwa, oto całe szczęście człowieka na ziemi. Och, piękne życie, piękne zjednoczenie duszy z Naszym Panem: wieczność to kąpiel miłości, w której zanurza się nasza dusza. Bóg trzyma w dłoniach wewnętrznego człowieka jak matka głowę swojego dziecka, aby pokrywać ją pocałunkami i pieszczotami.

Święty Proboszcz nieustannie mówił o szczęściu, jakie daje modlitwa:

Jakże szczęśliwi jesteśmy, kiedy się modlimy: takie małe stworzenie jak my mówi do Boga, który jest tak wielki, tak potężny(5).

Ludzie, którzy widzieli, jak Proboszcz z Ars się modli, nigdy nie zapomnieli widoku szczęścia promieniejącego z jego twarzy.

Niech poniższe refleksje będą dla nas zaproszeniem do odnalezienia szczęścia płynącego z modlitwy, jeśli jakoś je zatraciliśmy, i do zanurzania się w nie jeszcze bardziej, jeśli go już doświadczyliśmy. Moje zasadnicze pytanie brzmi następująco: jeśli modlitwa jest tak wielkim szczęściem, to dlaczego tak bardzo przed nią uciekamy? Pozwólcie, że opowiem nieco o moim osobistym doświadczeniu modlitwy.

Po Soborze, po 1965 roku, kryzys uderzył z całą mocą w życie zakonne, dominikańskie, w które zaangażowałem się mając osiemnaście lat (teraz rozumiem moją mamę, która twierdziła, że jestem trochę za młody...). „Ach, jaką piękną i doniosłą rzeczą jest oddać Bogu swoją młodość – mawiał Proboszcz z Ars. – Jakież to źródło radości i szczęścia!”. Tak, to prawda! To piękne, kiedy człowiek u zarania swojego życia zostaje powołany do winnicy Pańskiej (por. Mt 20,1 n.). Pozwólcie, bracia, że powiem słowo na rzecz młodych powołań i stanę po ich stronie. To piękne, kiedy człowiek oddaje swoje życie Jezusowi w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat, a nawet wcześniej. Nie zniechęcajmy młodych, jeśli Jezus ich powołuje! I bądźmy przekonani, że droga, którą przebywa się wspólnie z Jezusem, to najlepsza szkoła życia. Trzeba się dobrze zastanowić, zanim się powie młodym: najpierw idź „w świat”, żeby zobaczyć, czy masz powołanie. Wiele razy widziałem, jak powołania rozpadały się, łamały, bo nie miano odwagi przyjąć tych ludzi w młodym wieku.

W 1963 roku, mając osiemnaście lat, wstąpiłem więc do dominikanów i widziałem, jak niczym tsunami nadciąga kryzys posoborowy. Jedną z pierwszych jego konsekwencji było radykalne zakwestionowanie modlitwy. Liczyło się działanie. By odnowić Kościół i społeczeństwo trzeba było zmienić ich struktury, uznane za przebrzmiałe i niesprawiedliwe. Byłem młody, zbyt szybko przyjąłem dosłownie to, co nam mówiono przeciwko modlitwie. I w tym nurcie sprzed ‘68 roku niemal zupełnie przestałem się modlić. Na początku odczuwałem coś w rodzaju wyzwolenia. Czułem przecież brzemię modlitwy zdecydowanie zbyt długiego oficjum. Przed reformą kazano nam „klepać” po łacinie niekończące się psalmy: Godzina Czytań, Jutrznia, Pryma, Tercja, Seksta, Nona, Nieszpory i Kompleta z Brewiarza... Niech będzie Pan uwielbiony za to, że dał nam reformę liturgii! Ale przede wszystkim poczułem ulgę od ciężaru modlitwy osobistej. Trzeba też powiedzieć, że modlitwę przedstawiano nam przede wszystkim jako obowiązek, ciężar, który trzeba dźwigać razem, solidarnie, co nas, młodych zakonników nie napawało wielkim entuzjazmem. Stopniowo zacząłem jednak wtedy odczuwać, jak wszystko zasnuwa się jakąś szarością. Życie zakonne traciło swój smak, sprawy duchowe traciły swój blask. Po roku niemal całkowitej abstynencji od modlitwy byłem o krok od porzucenia życia zakonnego.

Opowiadam wam to bardzo osobiste wspomnienie, gdyż sądzę, że był to dramat wielu księży i zakonników mojego pokolenia. Po zarzuceniu modlitwy życie wiary szybko traciło smak. Ostry kryzys lat posoborowych przeminął, ale niebezpieczeństwo utraty rozmiłowania w Bogu przez zaniedbanie modlitwy pozostaje prawdziwym niebezpieczeństwem również dzisiaj. Walka o modlitwę jest po prostu walką o życie. Czym jest życie księdza bez modlitwy? Mieliśmy ogromny przywilej znać tę skałę modlitwy, jaką był Jan Paweł II. Niech wstawia się za nami wszystkimi, aby w każdym z nas rozbudziło się zamiłowanie do modlitwy, by zrodziło się jej pragnienie, byśmy czerpali z niej radość i potrafili być wytrwali na modlitwie.

Modlitwa jest aktem, który człowiek odkrywa spontanicznie. Napotykamy go we wszystkich wierzeniach i nie jest niczym złym, jeśli zetkniemy się z modlitwą przeżywaną w innych religiach(6): modlitwą muzułmanów, modlitwą w świątyni buddyjskiej, jaką sam widziałem na Sri Lance. To dobrze, gdy widzimy, że modlitwa jest naprawdę związana z człowiekiem. Jednakże modlitwa chrześcijańska ma swoją specyfikę, sprawiającą, że jest ona czymś jedynym i niepowtarzalnym, co wcale nie oznacza, że mamy prawo gardzić modlitwą wyznawców innych religii; spotkania Jezusa z wiarą pogan powinny być dla nas ostrzeżeniem: pomyślmy o Syrofenicjance: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara” (Mt 15,28), mówi jej Jezus. Tym, co sprawia, że modlitwa chrześcijańska jest jedyna i niepowtarzalna, jest modlitwa Jezusa: Syn Boży modlił się do Ojca w ludzkim sercu i dla wszelkiej modlitwy chrześcijańskiej to właśnie serce jest „miejscem spotkania”, meeting point. A dla nas, księży, serce Jezusa jest, by tak rzec, naszym „kącikiem modlitewnym”, tym ukrytym zakątkiem, gdzie nasze powołanie, nasze życie sługi Chrystusa, przyjaciela Jezusa (por. J 15,15) znajduje swoje prawdziwe miejsce. Zapraszam was więc, abyście weszli w serce Jezusa jako w miejsce naszej modlitwy.

Modlitwa Jezusa – miejsce naszej modlitwy

Nauczycielu – gdzie mieszkasz? (J 1,38).

To pytanie dwóch pierwszych ludzi, którzy poszli za Jezusem, za Tym, którego Jan Chrzciciel nazwał „Barankiem Bożym, który gładzi grzech świata”. Zapytali tak, nieco zakłopotani, w odpowiedzi na pytanie Jezusa: „Czego szukacie?”. „Chodźcie, a zobaczycie”, odpowiedział im Jezus. „Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej” (J 1,39). Bardzo lubię tę krótką opowieść o pierwszym spotkaniu późniejszych uczniów z ich przyszłym nauczycielem Jezusem. Proste pytanie: „Nauczycielu – gdzie mieszkasz?”, nabrało znacznie głębszego znaczenia niż zwykłe pytanie o adres. Leciwy św. Jan, który zapamiętał tę chwilę ze wszystkimi szczegółami – „Było to około godziny dziesiątej”, czyli czwartej po południu – mógł już w tym znaleźć wyartykułowane poszukiwanie innego mieszkania, tego, w którym Jezus przebywa zawsze, „miejsca [Jego] odpoczynku” (Ps 95,11), którym jest prawdziwe Jego mieszkanie: Serce Ojca, łono Ojca; wyraża to Prolog św. Jana (por. J 1,18).

„Chodźcie, a zobaczycie”: jest to zaproszenie, by pójść razem z Jezusem i zobaczyć, gdzie On przebywa. To zatem owo odnalezienie Go w tym Jego „byciu jedno” z Ojcem, to znalezienie miejsca, do którego chce On nas wprowadzić: „... chcę, aby także [oni] byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem” (J 17,24). Być tam, gdzie jest Jezus! To miejsce znajdujemy w modlitwie Jezusa.

Czyż to nie z kontemplacji modlącego się Nauczyciela rodzi się w uczniu Chrystusa pragnienie modlitwy? Może więc nauczyć się jej od Nauczyciela modlitwy. Właśnie kontemplując i słuchając Syna, dzieci uczą się modlić do Ojca.(7)

Patrzeć na Jezusa! Patrzeć, jak Jezus się modli! Mam wielki szacunek dla ludzi, którzy poważnie i wiernie przeżywają medytację zen lub inne formy medytacji „bez obrazów”, dążąc do całkowitego opróżnienia wyobraźni. Ale nie potrafię zrozumieć, jak można to przeżywać na modlitwie chrześcijańskiej. Modlić się bez łączenia się z Jezusem, bez szukania Jego Oblicza, bez patrzenia, jak On mówi, działa, uzdrawia, cierpi, umiera i zmartwychwstaje za dni swojego życia na ziemi – w modlitwie chrześcijańskiej to mi się wydaje niemożliwe. Modlić się to przede wszystkim łączyć się z Jezusem w długich godzinach Jego milczącej modlitwy, na górze, w samotności, wczesnym rankiem, późnym wieczorem, głęboką nocą w Ogrodzie Oliwnym lub w ostatniej modlitwie na Krzyżu.

W latach młodości postanowiłem kiedyś, w chwili uniesienia, spędzić całą noc na modlitwie na niewielkiej górze nieopodal naszego klasztoru. Około wpół do drugiej w nocy poczułem zimno, zmęczenie, senność; muszę też przyznać, że wystraszyły mnie nocne dźwięki. Około drugiej nad ranem wróciłem, nieszczególnie odważny, i wśliznąłem się do łóżka. Wstałem wcześnie, o szóstej, na Mszę u sióstr zakonnych. Otworzyłem Ewangelię z dnia i oto, co czytam: „Jezus... całą noc trwał na modlitwie”(Łk 6,12).

W tej właśnie modlitwie Syna Bożego, który w swoim ludzkim sercu zjednoczył się z Ojcem, stanowiąc z Nim jedno w Duchu Świętym, ma swoje miejsce nasza chrześcijańska modlitwa. To w modlitwie Jezusa nasza modlitwa znajduje rozmach i głębię. Pozwólcie mi zrobić pewną uwagę na temat naszego rozważania życia Jezusa. Pomyślmy o św. Ignacym i jego Ćwiczeniach duchowych; o św. Tomaszu z Akwinu, który życiu Jezusa poświęcił trzydzieści trzy kwestie swej Sumy teologicznej. Warto zauważyć, że nasz Ojciec Święty opublikował książkę Jezus z Nazaretu (8) (zapowiadany jest już jej drugi tom). Benedykt XVI – zauważmy – ma rzadką i wyjątkową znajomość współczesnej egzegezy. Na licznych zebraniach, sesjach, na posiedzeniach różnych komisji, gdzie go spotykałem i miałem okazję z nim przebywać, i to od trzydziestu siedmiu lat, nigdy go nie widziałem bez jego Nestle-Alanda, krytycznego wydania Nowego Testamentu po grecku. Zawsze nosi je ze sobą. Jest wielkim, wybitnym teologiem, już teraz można go zaliczać do „klasyków” Tradycji Kościoła. I tak jak wszyscy wielcy mistrzowie teologii jest przede wszystkim człowiekiem rozmiłowanym w słowie Bożym. On żyje w Piśmie Świętym, to stanowi rdzeń jego teologii, pokarm dla jego duchowości. Jest znakomitym kaznodzieją słowa Bożego.

I oto w swojej książce Jezus z Nazaretu spokojnie wyraża to, co „bez wahania” uznaje Sobór w swojej Konstytucji dogmatycznej o Objawieniu Bożym Dei verbum, a mianowicie zaufanie do historyczności Ewangelii, swoje głębokie przekonanie, że jej księgi „przekazują wiernie to wszystko, co Jezus, Syn Boga, żyjąc wśród ludzi, dla ich wiecznego zbawienia rzeczywiście uczynił i czego uczył aż do dnia, w którym został zabrany do nieba”(9). Tę książkę Josepha Ratzingera – Benedykta XVI gwałtownie skrytykowali niektórzy egzegeci, zwłaszcza niemieccy, zwłaszcza katoliccy, z powodu zaufania, jakie Papież wyraził wobec historyczności Ewangelii. Sądzę, że kryzys Kościoła, przynajmniej u nas, w krajach języka niemieckiego, w znacznej mierze wynika z tego, co nazwałem „egzegezą podejrzenia”. Pismo Święte jest oskarżane i musi się bronić przed trybunałem egzegezy podejrzenia. Jeśli my, księża, już nie możemy ufać Ewangelii, czyli temu, że naprawdę spotykamy w niej Jezusa; temu, że to On sam mówi do nas w przypowieściach i naukach; jeśli zawsze stajemy przed nieprzejrzystym filtrem tego, co pierwotne wspólnoty sformułowały, wyraziły czy nawet sporządziły z różnych kawałków, w końcu jeśli realny Jezus znika w nieokreślonym półmroku za tym filtrem, to jak spotkać Go w Ewangelii? W moim pokoleniu przerost tzw. egzegezy „krytycznej” spowodował wielkie szkody. To wielkie szczęście, że mamy takiego Papieża, który jest świetnie przygotowany do tego, by podnieść zaufanie do Pisma Świętego, do Ewangelii, gdyż zna i dogłębnie respektuje to, co w egzegezie „krytycznej” przyczynia się do lepszego poznania Jezusa i stanowi prawdziwy wkład w lepsze poznanie Jezusa. Benedykt XVI nie jest bynajmniej krzewicielem jakiegoś fundamentalizmu biblijnego. Świetnie przyswaja to, co pozytywnego wniosły nauki o Biblii. I zachęca nas do zanurzenia się w Piśmie Świętym, do korzystania z bogactw współczesnej egzegezy, zawsze z tą ufnością, że Jezus Ewangelii jest prawdziwym Jezusem i że możemy Go spotkać, Jego, Słowo, które stało się Ciałem, jako Osobę. Pozwólmy się więc prowadzić Ojcu Świętemu w naszych lekturach biblijnych, bowiem jest on wielkim mistrzem, do którego możemy mieć pełne zaufanie; jest także Następcą św. Piotra, a to nie bagatela!

Po tej dygresji powróćmy do modlitwy Jezusa jako „miejsca” naszej modlitwy. Podczas Ostatniej Wieczerzy, w sali na górze, Jezus mówi Piotrowi: „Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara” (Łk 22,32).

„Ja prosiłem za tobą”: Jezus modlił się i nadal wstawia się za nami jako nasz „paraklet”, nasz „Rzecznik u Ojca” (1 J 2,1) każdego z nas. Jesteśmy jakby spowici modlitwą Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Ludzka modlitwa odwiecznego Syna jest całym naszym zabezpieczeniem: „Ja prosiłem za tobą”. Modlitwa Jezusa nigdy nas nie opuści. Ona nas niesie, pozwala nam stać, podnosi nas, daje nam ufność. Jest to odkrycie św. Pawła, a więc tego, który był nieprzyjacielem Chrystusa, prześladowcą Jego uczniów, a który od chwili spotkania Jezusa wie, że Syn Boży „umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20).

Modlitwa jest tym miejscem w sercu Jezusa, do którego chce On nas wprowadzić: „«Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka” (J 1,39). Pozwólmy zatem, aby Mistrz wprowadził nas do „miejsca swego odpoczynku” (Ps 95,11). Niech miejsce Jego odpoczynku stanie się miejscem naszego odpoczynku. Modlić się razem z Jezusem, zjednoczyć się z Jego modlitwą, w pierwszej kolejności oznacza to, że nasza modlitwa musi dorównać horyzontom Jego modlitwy. Modlitwa Jezusa jest modlitwą Zbawiciela. To właśnie Jezus zawierza Nikodemowi podczas zasadniczej, nocnej rozmowy: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał... Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,16-17). Cała modlitwa Jezusa o zbawienie świata zostaje jakby skondensowana, streszczona w krzyku, „donośnym głosie” (por. Mk 15,37). Tym głosem Jezus wydaje ostatnie tchnienie na krzyżu. Oto, jaką wykładnię tego krzyku podaje Katechizm Kościoła Katolickiego:

W to wołanie Słowa Wcielonego zostały włączone wszystkie lęki ludzkości wszystkich czasów, zniewolonej przez grzech i śmierć, wszystkie prośby i akty wstawiennictwa w historii zbawienia. Ojciec je przyjmuje i ponad wszelkie oczekiwania wysłuchuje, wskrzeszając swojego Syna. W ten sposób wypełnia się i zostaje uwieńczone wydarzenie modlitwy w ekonomii stworzenia i zbawienia. Psałterz daje nam do niej klucz w Chrystusie. W „dzisiaj” zmartwychwstania Ojciec mówi: „Tyś Synem moim, Ja Ciebie dziś zrodziłem. Żądaj ode Mnie, a dam Ci narody w dziedzictwo i w posiadanie Twoje krańce ziemi” (Ps 2,7-8; por. Dz 13,33).(10)

(1) KKK 2725.

(2) KKK 2744.

(3) Bernard Nodet, Le Curé d’Ars, dz. cyt., s. 92.

(4) Tamże, s. 93.

(5) Tamże, s. 95.

(6) Por. KKK 2566.

(7) KKK 2601.

(8) Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, cz. 1: Od chrztu w Jordanie do Przemienienia, tłum. W. Szymona, Kraków 2007.

(9) Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym Dei verbum, 19.

(10) KKK 2606.

Powyższy tekst składa się z fragmentów III rozdziału książki kard. Christopha Schőnborna pt. "Radość kapłaństwa. Śladami Proboszcza z Ars", opublikowanej nakładem PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów w 2009 roku.

część 2 ...>>