Człowiek imieniem Hiob

Jako chrześcijanie wiemy, że Chrystus przyjdzie powtórnie, by przeżegnać ten świat Krzyżem Świętym i uczynić nową ziemię i nowe niebo. Niektórzy mówią, że Pan Jezus jest za rogiem, że to już niedługo. Inni twierdzą, że jeszcze trochę to potrwa, zanim powróci. Jedno jest pewne: Chrystus przyjdzie, a Jego powtórne przyjście zakończy nasze obecne pielgrzymowanie.

Jako chrześcijanie wiemy, że Chrystus przyjdzie powtórnie, by przeżegnać ten świat Krzyżem Świętym i uczynić nową ziemię i nowe niebo. Niektórzy mówią, że Pan Jezus jest za rogiem, że to już niedługo. Inni twierdzą, że jeszcze trochę to potrwa, zanim powróci. Jedno jest pewne: Chrystus przyjdzie, a Jego powtórne przyjście zakończy nasze obecne pielgrzymowanie.

Nie będzie trzeciego przyjścia, czwartego przyjścia, będzie drugie, ostatnie już przyjście. Współcześni chrześcijanie jednak boją się końca świata. Dla mnie to jest przedziwne, bo przecież pierwsi chrześcijanie wyczekiwali z utęsknieniem na koniec świata. Nie mogli się doczekać powtórnego przyjścia Chrystusa. Św. Paweł musiał ich stopować: „Hola, hola, Chrystus jeszcze nie przyjdzie. Żeńcie się, pracujcie, śpijcie normalnie, czyńcie sobie ziemię poddaną, Pan Jezus przyjdzie, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie w tym momencie”. Oni myśleli, że przyjdzie za chwilę, i zupełnie się tego nie bali. Czekali na Chrystusa z niecierpliwością.

A my boimy się końca świata. Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem ten nasz strach bierze się stąd, że w naszej epoce został zniekształcony obraz Boga i obraz człowieka. Kiedy człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Pana Boga, oddala się, przez grzechy, przez życie, przez świat, od tego właściwego, Bożego obrazu, to w tę przestrzeń wchodzi lęk. Lęk sprawiający, że boimy się końca świata, boimy się spotkania z Chrystusem,  boimy się końca życia. Trzeba nam więc przypomnieć sobie, jaki jest ten właściwy obraz człowieka. Myślę, że bardzo pomocna w tym może być historia biblijnego Hioba.

W księdze noszącej jego imię czytamy:

Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż sprawiedliwy,

prawy, bogobojny i unikający zła. Miał siedmiu synów

i trzy córki. Majętność jego stanowiło siedem tysięcy owiec, trzy

tysiące wielbłądów, pięćset jarzm wołów, pięćset oślic oraz wielka

liczba służby. Był najwybitniejszym człowiekiem spośród wszystkich

ludzi Wschodu. Synowie jego mieli zwyczaj udawania się

na ucztę, którą każdy z nich urządzał po kolei we własnym

domu w dniu oznaczonym. Zapraszali też swoje trzy siostry, by

jadły i piły z nimi. Gdy mijał czas ucztowania, Hiob dbał o to,

by dokonywać ich oczyszczenia. Wstawał wczesnym rankiem

i składał całopalenie stosownie do ich liczby. Bo mówił Hiob do

siebie: „Może moi synowie zgrzeszyli i złorzeczyli Bogu w swym

sercu?”. Hiob zawsze tak postępował. (Hi 1,1-5).

Chciałbym, abyśmy, czytając ten tekst, myśleli o Hiobie jako obrazie człowieka w ogóle. Ten człowiek o imieniu Hiob żył w ziemi Us, czyli żył w konkretnym miejscu na ziemi. Miał konkretne imię. Miał pewien autorytet w społeczeństwie – był sprawiedliwy, prawy, bogobojny, był tym, który unikał zła, był ojcem dziesięciorga dzieci, był bardzo bogaty, ale do bogactwa nieprzywiązany – jak zobaczymy później – i był najwybitniejszym człowiekiem Wschodu. Oto obraz człowieka. Człowieka bogatego, majętnego, sławnego, cieszącego się autorytetem. Człowieka, który był najwybitniejszy w tamtym czasie, a jednocześnie przyznawał się do tego, że jest wierzący i praktykujący, że kochał Pana Boga. Pieniądze ani sława nie przeszkadzały mu w tym, by wierzyć. To obraz człowieka, który nie wstydził się tego, że wierzy. Musimy więc uzmysłowić sobie, jak duża w naszym przypadku jest ta stworzona przez doświadczenie trudu, grzechu, cierpienia, kryzysu, przestrzeń między obrazem Bożym i naszym obrazem. Przestrzeń, w której gromadzi się lęk. Uzmysłowić sobie, nie po to, by się jeszcze bardziej dołować, ale by spróbować ją zniwelować.

Chciałbym, żebyśmy wyszli od tego, że tak jak Hiob mamy konkretne imię. Zostaliśmy ochrzczeni, a w czasie chrztu świętego zostało nam nadane imię. Każdy z nas je ma. Kiedy kapłan (czy ktoś inny, bo przecież i tak się zdarza) wypowiadał nad nami: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, otrzymaliśmy też pieczęć na sercu. Pieczęć z imieniem Jezusa. I czy będziemy po śmierci w niebie, czy w piekle, to zawsze z imieniem Jezusa na sercu. Po chrzcie świętym nikt tego już sobie nie może zetrzeć. Mamy niezatarte znamię.

Dzisiaj w Polsce panuje moda na wyrzekanie się wiary. Wielu polityków czy tak zwanych celebrytów to czyni. Wyrzekają się wiary, Kościoła przed kamerami telewizjnymi, przy dziennikarzach, z taką dumą, zachwytem, jakby Pana Boga za nogi złapali. Ale wszyscy – nawet ci, którzy się wyrzekną wiary i Kościoła – i tak pozostaną z imieniem Jezusa na sercu, jeśli byli ochrzczeni – tego nikt nie zetrze. O czym nam to mówi? Że jesteśmy dziećmi Boga, jesteśmy wybrani, ukochani, jesteśmy dziećmi Najwyższego. W perspektywie duchowej nasze imię ma gigantyczne znaczenie. Nie jesteśmy wobec Boga anonimowi, nie jesteśmy częścią masy ludzi, z którą Bóg się próbuje w jakiś sposób skomunikować. Bóg do każdego dociera indywidualnie. Z każdym chce wejść w relację osobową.

Przekonałem się, jak naprawdę ważne jest imię, podczas jednego z egzorcyzmów, które przeprowadzałem. Trafiła do mnie kobieta, która przeszła przez ruch Hare Kriszna i sektę

satanistyczną. Kiedy zaczęliśmy egzorcyzmy, miała w sobie ponad dwieście czterdzieści duchów. Była bardzo zniewolona po rytach satanistycznych, po wielu inicjacjach. W czasie modlitwy używałem imienia, którym się przedstawiła, kiedy przyszła. Tutaj trzeba wyjaśnić, że gdy człowiek jest bardzo opętany, to w momencie, kiedy rozpoczynamy modlitwę, on traci kompletnie świadomość. Nieraz nie pamięta nic, zły duch całkowicie przejmuje kontrolę nad jego ciałem, nad jego zmysłami, mówi przez niego, używa jego oczu, słuchu, całego ciała. Jednym ze sposobów przywołania takiej osoby do świadomości jest użycie jej chrzcielnego imienia. Mówię: „Mocą chrztu świętego, który przyjęłaś czy przyjąłeś...” – tu wymawiam imię tej osoby. Jest wtedy szansa choć na chwilę przywołać ją do świadomości. Ale ta kobieta na to nie reagowała. W żaden sposób nie dało się jej tym imieniem, którym się przedstawiła, przywołać. Po którejś modlitwie zły duch zaczyna mnie wyzywać, jak to ma w zwyczaju: „Ty tam taki, siaki, owaki klecho. Nawet nie wiesz głupolu, jak ona ma na imię”. Myślę sobie: „On jest kłamcą, to może zwodzi”. Ale przed kolejnym egzorcyzmem pytam: „Ty naprawdę masz tak na imię, jak się przedstawiłaś?”, a ona spuściła głowę i mówi: „No nie, inaczej mam, ale wstydzę się tego powiedzieć, bo babcia sobie wymyśliła takie głupie imię dla mnie”. W trakcie kolejnego egzorcyzmu, gdy wymówiłem jej chrzcielne imię, natychmiast powróciła do świadomości. Bóg nadał nam imię, a w przestrzeni duchowej znane jest ono nawet demonom.

Dzisiaj próbuje się zniekształcić obraz człowieka po to, by obudzić lęk przed Bogiem. By człowiek XXI wieku bał się dopuścić Boga do swojego życia. Dzisiaj ludzie często myślą, że jak dopuszczą Boga do swojego życia, to im się stanie krzywda, że Bóg im coś zabierze, ukradnie, że im ograniczy wolność. Światu chodzi właśnie o to, by wprowadzić w serca ludzkie lęk przed Bogiem. A robi się to bardzo sprytnie, zniekształcając Wracając do opisu Hioba, to trzeba powiedzieć, że był on przede wszystkim człowiekiem Bożym. My musimy być takimi ludźmi – ludźmi, którzy z Panem Bogiem chodzą na co dzień pod rękę, którzy z Panem Bogiem są cały czas blisko, którzy z Panem Bogiem układają plany życiowe, którzy z Panem Bogiem rozmawiają, którzy do Pana Boga lgną. Tym, co cechowało Hioba i co cechuje każdego człowieka Bożego, jest praktyka codziennej modlitwy. Nie ma możliwości, abyśmy

byli ludźmi Bożymi, jeśli się nie modlimy. Nieraz ktoś mi mówi: „Proszę księdza, wiara nie jest dla mnie, ja Pana Boga nie czuję, nigdy nie odczuwam Jego obecności, Bóg jest dla mnie daleki”.

Zapraszamy do przeczytania całości książki pod tytułem: Być jak Hiob. Doświadczenie Boga w kryzysie, wydawnictwa eSPe