Ja, ksiądz, wobec filmów braci Sekielskich

Autor tekstu
ks. Krzysztof Konkol
Niedawno obejrzałem drugi film braci Sekielskich, traktujący o pedofilii w Kościele. Uczucia, jakie mi towarzyszyły w czasie oglądania tego dokumentu, były bardzo różne.

Z jednej strony próbowałem wczuć się w sytuacje ofiar, chociaż  trudno sobie nawet wyobrazić ogrom bólu i cierpienia, który jest w ich sercach. Jednocześnie dziękowałem za ich odwagę, na którą musieli się zdobyć, żeby opowiedzieć o swoich przeżyciach. Bardzo chciałbym, żeby  pomimo ogromnej, przeżytej traumy, zdołali odzyskać wewnętrzny pokój i harmonię. Ufam, że dzięki łasce Bożej i podjętemu wysiłkowi terapeutycznemu okaże się to możliwe i tego z całego serca im życzę, a także obiecuję modlitwę w ich intencji.

Z drugiej strony czułem złość wobec tych przedstawicieli Kościoła, którzy nie tylko że nie wykazali się empatią w stosunku do ofiar, ale zajęli postawę obojętną bądź dyplomatycznie poprawną. Dziwi mnie, delikatnie nazywając, lekkomyślność  skądinąd wykształconych ludzi, którzy sądzili, że przeniesienie chorego księdza ( bo tak określiłbym księdza-pedofila) do innej parafii czy diecezji rozwiąże jego/Kościoła problem. Problem bowiem  nie tkwi w miejscu posługi księdza czy też w ludziach, do których zostaje posłany, ale w nim samym. Nie wiem, jakie były motywacje takich działań. Zakładam, że kierowano się rodzajem „miłosiernej” litości względem sprawcy bądź chęcią dania mu kolejnej szansy na poprawę. Ale (jestem o tym głęboko przekonany) takie działania nie mają nic wspólnego z miłosierdziem, są natomiast potem słusznie odbierane jako próba zamiecenia sprawy pod dywan. Prawdziwe miłosierdzie zakładałoby stanięcie w prawdzie i udzielenie realnego wsparcia zarówno ofiarom (im nade wszystko), jak i sprawcom jako ludziom „chorym”. A chory człowiek potrzebuje leczenia, a nie zmiany miejsca swojej posługi. Pseudomiłosierdzie okazywane kosztem  potencjalnych i rzeczywistych ofiar budzi we mnie oburzenie, złość i głęboko zasmuca.

Kolejnym uczuciem, które mi towarzyszyło podczas oglądania "Zabawy w chowanego", był  wstyd. Myślę, że można się wstydzić za innych, zwłaszcza w sytuacji, kiedy to wspomniani w reportażu zwierzchnicy owych sprawców powinni być ludźmi budzącymi uzasadnione zaufanie i dającymi poczucie bezpieczeństwa. 

Oglądając ten dokument, myślałem również o samych sprawcach. Próbowałem, po ludzku, znaleźć odpowiedź na pytanie, co jest/było  przyczyną ich zaburzeń. Co wydarzyło się w ich życiu, dzieciństwie czy młodości, gdzie zgubili radość i piękno wypływające z bycia księdzem i dlaczego nie podjęli działań, żeby poradzić sobie ze swoją chorobą. Na te pytania nie znajduję odpowiedzi. 

I w końcu myślałem też o twórcach tego dokumentu; trudno jednoznacznie osądzić, jakimi motywami kierowali się w swym działaniu. Niezależnie od tego uważam, że dobrze, że powstały te reportaże, choć  szkoda, że w ogóle musimy zajmować się tym problemem i tym, w jaki sposób bywa on rozwiązywany. 

Jak mówimy w wyznaniu wiary, Kościół, którego jestem członkiem i duszpasterzem,  jest z definicji święty. Jest święty, ponieważ został założony przez Chrystusa i pomaga nam osiągnąć cel naszego życia, jakim jest zbawienie. Jednocześnie Kościół tworzą grzeszni ludzie. Jestem przekonany, że Kościołowi potrzebna jest twórcza krytyka, która nie ma na celu dewaluować jego wartości, ale pokazać jego prawdziwe oblicze. Kościół to miejsce i czas spotkania człowieka z Bogiem, zatem to wszystko, co nie pozwala albo wręcz uniemożliwia takie spotkanie, po prostu Kościołem nie jest. Złe, gorszące działania pod jego szyldem wymagają bezwzględnej krytyki, która powinna stać się początkiem prawdziwego, a nie tylko iluzorycznego nawrócenia. Nie zgadzam się z opinią, że tego typu filmy szkodzą Kościołowi. Wspólnocie, do której należę, może jedynie zaszkodzić brak prawdy i miłości. Oczywiście, nie oznacza to, że takie reportaże nie przyczyniają się do osłabienia wizerunku Kościoła, ale czy wizerunek jest tutaj sprawą najważniejszą? Wypowiedzi w stylu „trzeba bronić Kościoła”, rodzą we mnie pytanie - jakiego Kościoła. Kościół to nie jest abstrakcyjne pojęcie. Kościołem są ludzie, Kościołem są ofiary i na takiej obronie jako wierzący i niewierzący powinniśmy się skupić.

Zdaję sobie sprawę, że uczucia, którymi się podzieliłem, nie są najważniejsze, jednak wiele mówią o naszych zaspokojonych i niezaspokojonych potrzebach. Ważne jest to, co ja mogę zrobić i jak się w tym wszystkim odnaleźć. Obejrzane reportaże braci Sekielskich są dla mnie przynagleniem do wewnętrznej pracy nad sobą i zaproszeniem do budowania głębszej relacji z Bogiem i ludźmi, w tym też miłości do Kościoła, którego nie przestaję kochać i w którego nie przestaję wierzyć. 
 

Zobacz też Byśmy głosili Ewangelię