Mój Przyjaciel ksiądz

Autor tekstu
Joanna
Mówi się, że księża są jak samoloty. Tylko o tych, którzy upadli jest głośno. Miliony lotów, które odbyły się bez zakłóceń przechodzi bez echa. Dziś chciałam opowiedzieć o locie pięknym i lądowaniu przedwczesnym, ale pełnym pokoju i zawierzenia. Dziś, kiedy to piszę, od 11 godzin wiem i oswajam się z myślą, że zmarł mój Przyjaciel, ks. Stanisław.

Poznałam go mając 12 lat. Ks. Stanisław był neoprezbiterem, a ja uczennicą uczęszczającą na jego katechezy. To, co wspominam z perspektywy niemal trzydziestu latach naszej znajomości, to całkowite oddanie się ks. Stanisława duszpasterstwu, ale nie temu słowu, które może nam się wydawać puste, ale ludziom, których chciał prowadzić, którym chciał dawać Jezusa. Nie mogę powiedzieć, że ks. Stanisław poświęcał dużo czasu duszpasterstwu, bo on nim żył, ono go wypełniało i było treścią jego życia. Wakacje, ferie, weekendy – to nie był czas na uwolnienie się od obowiązków, ale to był kolejny moment, aby wyjechać z młodzieżą i kolejny pretekst by pokazywać nam Jezusa. Liczbę przemierzonych wspólnie kilometrów na rajdach, wycieczkach po jego ukochanych Kaszubach da się mierzyć tysiącami, tak samo liczbę kilometrów przejechanych autokarami do sanktuariów Maryjnych. Liczbę godzin spędzonych na rozmowie  z młodzieżą dało się mierzyć setkami. Nigdy nie zapomnę częstych postojów w czasie naszych pieszych wędrówek pod przydrożnymi krzyżami, kaplicami kaszubskiej ziemi i odmawianych modlitw różańca czy Anioła Pańskiego. Ta miłość ks. Stasia do Maryi rodziła we mnie przekonanie, że Ona go trzyma w swoich rękach, a jego kapłaństwo dzięki Niej będzie takie jak Ona: wierne, skromne, a dzięki temu piękne. Jednocześnie wiedziałam, że Maryja podtrzyma go we wszelkich chwilach trudnych, momentach kryzysów, cierpienia i walki. Wiedziałam, że będąc Jej przyjacielem on i jego kapłaństwo jest bezpieczne.

Pierwszą wspólnotą młodzieżową, jaką założył na swojej pierwszej parafii ks. Stanisław, była ta o nazwie „Betania”. To słowo, a także to, co się za nim kryło, było mu szczególnie bliskie. Pragnął przyprowadzać ludzi do Jezusa i sprawiać, że będą siadali wokół niego jak Maria, Marta i Łazarz. Pokazywał nam Jezusa i mówił nam „to Wasz Przyjaciel, usiądź bliżej”, a Jezusowi pokazywał nas i Jemu nas zawierzał. Dziś z wielką tkliwością myślę o parafii w Pierwoszynie, gdzie ks. Stanisław był proboszczem i również tam u kresu swojej drogi założył wspólnotę o nazwie Betania. Tam również znalazł i pokochał ludzi, dla których pragnął przyjaźni z Jezusem. Miałam okazję towarzyszyć mu w ostatnich tygodniach życia, które spędził w szpitalu. Cały czas był głodny spotkań z ludźmi, każde odwiedziny go cieszyły i na tyle ile miał siły, wywoływały uśmiech na jego twarzy.  Chciał żyć. Tyle jeszcze miał planów dotyczących jego parafii, jego Parafian, których wielu stało się jego przyjaciółmi.  Jednak borykając się od tak wielu lat z chorobą nowotworową wielokrotnie z jego ust słyszałam świadectwo i wyznanie wiary: Ja swoje życie powierzyłem Matce Najświętszej i Jezusowi Miłosiernemu. Także w ciągu tych ostatnich dni, patrząc na moją smutną minę, pocieszał mnie i powierzał się Bogu. Ks. Stasiu umierał uczyniwszy znak krzyża. Oddał się Bogu, a Ten go przytulił i przygarnął. Dziś już niczym w Betanii zasiądą ks. Stanisław i jego ukochany Przyjaciel, Jezus. Znają się od dawna, więc rozmowa tej dwójki przyjaciół będzie swobodna. A pierwszy temat? Może jego ukochana parafia w Pierwoszynie? Wspólnoty, które pozostawił, a o których myślał do ostatnich chwil?

Dziękuję Ci ks. Stanisławie, że pomogłeś mi stawiać pierwsze kroki w relacji z Jezusem i zaprowadziłeś do Betanii, abym poznała najlepszego Przyjaciela.