Smutni

Autor tekstu
ks. Krzysztof Konkol
Kolejny paradoks błogosławieństw - szczęśliwi, którzy się smucą. Po ludzku jest to nie do przyjęcia. O co właściwie chodziło Jezusowi w drugim błogosławieństwie?

Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. 

     Może warto przywołać historię konkretnego człowieka, który w swoim życiu doświadczył prawdy tych słów Jezusa. Na myśl przychodzi mi Zacheusz, mieszkaniec Jerycha, który dwa tysiące lat temu spotkał Mistrza z Nazaretu.

Z Ewangelii  według św. Łukasza (19,1-10)  

Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić.  Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu».  Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany.  A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę». Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie».  Na to Jezus rzekł do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama.  Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło». 

Zacheusz był zwierzchnikiem celników, jak mówi Ewangelia – bardzo bogatym. Po ludzku patrząc moglibyśmy powiedzieć, że był człowiekiem, któremu  poszczęściło się w życiu - miał  władzę i pieniądze. Ale czy był szczęśliwy? Władza  wiązała się ze współpracą z rzymskim okupantem, pieniądze natomiast pozyskiwał nieuczciwymi praktykami wobec swoich rodaków. Zacheusz był człowiekiem smutnym, bo takie jest życie człowieka, który nie ma żadnych relacji.  Nie miał więzi z Bogiem, ponieważ żył w stanie grzechu, nie miał też więzi z mieszkańcami Jerycha, którzy byli świadomi, że bogactwo zwierzchnika celników jest okupione ich krzywdą. W tych okolicznościach musiał przeżywać smutek, ale nie był to smutek, który doprowadził go do rozpaczy, przeciwnie -obudził w nim pragnienie zmiany. Kiedy Zacheusz dowiedział się, że do Jerycha przybywa Jezus, postanowił go zobaczyć. Może właśnie  błogosławiony smutek obudził w Nim takie pragnienie, błogosławiony, bo w konsekwencji doprowadził go do całkowitej przemiany życia.
 Celnik z Jerycha podpowiada nam, że do przemiany naszego życia nie wystarczy tylko sama refleksja czy siła woli. Przemieniającą moc ma miłość, której możemy doświadczyć w czasie spotkania z Bogiem, a także z drugim człowiekiem. Czasami trzeba przełamać swoje schematy czy przyzwyczajenia, żeby naprawdę spotkać się z kimś, kto może nam pomóc przemienić nasze życie. Czasami trzeba zostawić swoje pozornie bezpieczne życie i pójść nieznaną  drogą, nawet gdyby wiązało się to  z „wejściem na sykomorę”,  być może całkowicie niezrozumiałym dla innych ludzi. Czy mam w sobie taką odwagę i wewnętrzną wolność, by to uczynić?
 Możemy zadać sobie pytanie, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu Zacheusza owego pamiętnego dnia, kiedy Jezus zauważył go na sykomorze. Otóż tego dnia spotkał się … z zupełnie innym spojrzeniem niż to, do którego zdążył już przywyknąć. Było to spojrzenie pełne miłości, które nie widziało w nim jedynie złodzieja i współpracownika rzymskiego okupanta, ale zobaczyło zagubione dziecko Boże, które pomimo uczynionego zła i grzeszności powołane jest do osiągnięcia życia wiecznego. Zacheusz uwierzył temu spojrzeniu, a kiedy usłyszał, że Jezus chce odwiedzić jego dom, jego radość sięgnęła zenitu. Doświadczywszy darmowej miłości Jezusa, z człowieka skupionego na sobie staje się człowiekiem otwartym na innych i właśnie to przywraca mu utraconą radość życia. W prawdziwym nawróceniu nie chodzi tylko o smutek czy żal za popełnione grzechy, ale ważne są również o konkretne decyzje, które będą wiązały się z  zadośćuczynieniem  Bogu i ludziom, których skrzywdziliśmy przez nasze złe wybory.

Smutek, o którym mówi Jezus w Kazaniu na Górze, wypływa z niezgody na zło, które jest w świecie, a nade wszystko na zło, które jest w naszym sercu. Taki smutek może być początkiem naszego nawrócenia. Myślę, że każdy z nas nosi w sobie doświadczenie  smutku. Czasami wypływa on po prostu z troski o ludzi, których kochamy, a którym dzieje się jakaś krzywda czy spotyka ich nieszczęście, ale jest również smutek, który wynika z grzechu i bylejakości naszego życia. Warto zatrzymać się na smutku, który przeżywamy, wejść z  nim w serdeczny dialog, zapytać samych siebie, dlaczego jestem smutny, czego mi w życiu brakuje, za czym tęsknię? A w końcu także - co mogę zrobić, żeby odpowiedzieć na głód mojego serca. Tak przeżywany smutek może być drogą do poznania samego siebie i swoich najgłębszych pragnień, może być również wewnętrzną siłą, która popchnie nas do błogosławionej zmiany i duchowego pogłębienia jakości naszego życia. Warto zadać sobie pytanie, czy zgadzam się na taki smutek. Nierzadko uciekamy od  niego, bo wiąże się on z dyskomfortem. Nie chcemy  spotkać się z naszymi najgłębszymi ranami, pragnieniami i – co za tym idzie – nie chcemy spotkać się z Bogiem, który przemawia do nas właśnie w tym, co jest w nas najbardziej obolałe.  Muszę się przyznać, że boję się ludzi wiecznie zadowolonych ze swojego życia, takich z przyklejonym uśmiechem, radosnych na pokaz.  Bardzo często za taką postawą kryje się smutek, starannie wyparty do podświadomości, smutek, który nie znika, ale może przerodzić się w rozpacz. 

Jak przeżywam swój smutek?

Czy jest to smutek, który pozwala mi spotkać się z samym sobą i moimi  pragnieniami? Jezus dwa tysiące lat temu odwiedził w Jerychu Zacheusza i  jego smutek przemienił w radość. Jerycho to najniżej położone miasto na całej kuli ziemskiej, jest to pewien symbol, który mówi o tym, że Jezus przychodzi do najniżej położonych miejsc w moim życiu i moim sercu, przychodzi do najsmutniejszych miejsc, które od dawna czekają na spotkanie z Bożą miłością. Jezus dając mi drugie błogosławieństwo zadaje mi pytanie, czy zaproszę Go do swojego czasami bardzo smutnego Jerycha, czy zdecyduję się ze swoim smutkiem „wejść na sykomorę”, żeby spotkać Zbawiciela. 

Kiedy myślę o „szczęśliwych smutnych”, wracam pamięcią do przypowieści Jezusa, opowiedzianej przez ewangelistę Mateusza (21, 28-32). 

Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: "Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy!" Ten odpowiedział: "Idę, panie!", lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: "Nie chcę". Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią mu: «Ten drugi». Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć.

Warunkiem prawdziwego nawrócenia, do którego wzywa nas drugie błogosławieństwo, jest szczerość. Bogu nie chodzi o piękne deklaracje czy zobowiązania bez pokrycia, ale o konkretne decyzje, które nie zawsze muszą być podjęte spontanicznie, czasami wymagają one czasu i wewnętrznej walki podobnej tej, jaką stoczył jeden z synów z naszej przypowieści. Dlaczego zmienił on zdanie, dlaczego zdecydował się pójść pracować do winnicy swojego ojca? Może zobaczył smutek na jego twarzy, który wkrótce stał się jego smutkiem? Może uświadomił sobie, że tylko życie pragnieniami ojca jest w stanie dać mu to, czego naprawdę pragnie. Ojcem z tej przypowieści jest Bóg, synami - każdy z nas, a winnicą jest nasze życie. Błogosławiony smutek z Kazania na Górze  może prowadzić nas do odkrycia prawdy, że nie tyle życie swoimi zachciankami, realizowanie własnych pomysłów na życie, co wypełnienie woli Ojca jest w stanie dać nam prawdziwą radość i spełnienie. Myślę, że warto spotkać się ze swoim smutkiem, „oswoić” go i z nim pobyć, żeby dojść do takiego przekonania. I nie chodzi tylko o to, żeby poznana prawda utrwaliła się na poziomie mojej głowy, ale żeby potem wyznaczała i kształtowała  moje życiowe wybory i postawy. 

Teraz czas spojrzeć na to, w jaki sposób Jezus zrealizował drugie błogosławieństwo. 

Wraca do mnie wspomnienie z jednej z moich pielgrzymek do Ziemi Świętej, kiedy stanąłem przed sanktuarium „Dominus Flevit” ( Pan zapłakał), usytuowanym na zboczu Góry Oliwnej, i „sercem czytałem” Łukaszowy opis płaczu Jezusa nad Jerozolimą ( Łk 19, 41-44). To właśnie z tego miejsca, upamiętnionego dziś wspaniałym kościołem, Jezus gorzko zapłakał, patrząc na to ukochane miasto, bliskie upadku, bo nie rozpoznało czasu swego nawiedzenia… Nie przyjęło Jezusa jako Mesjasza, odrzuciło Zbawiciela. Ludzie, których bezgranicznie kochał, dla których przyszedł na świat, którym głosił Słowo Boże, odrzucili miłość Ojca.
Co czuję w sytuacjach, gdy ktoś odrzuca moje niedoskonałe gesty miłości? Czy szanuję ludzką wolność,  prawo  do odmowy? Może (niepogodzony) za wszelką cenę próbuję przekonać do przyjęcia mojego daru albo – obrażony na cały świat -  odwracam się na pięcie i postanawiam, że już nigdy więcej nie zdobędę się na taką wielkoduszność.
Różne mogą być reakcje na odrzuconą miłość. Jezus nie rzuca przekleństwa na to święte miasto (co  niechybnie uczyniliby jego współziomkowie), ale ciężar odrzuconej miłości bierze na siebie umierając za grzechy tych, którzy zasmucają Boga. Czy potrafisz umierać z miłości? Wiem, pytanie bardzo ogólne, trudne i … niewygodne, ale spróbuj pobyć z nim dłużej, szukając na nie odpowiedzi w najgłębszych pokładach Twego serca …

Na potrzeby zaś  dzisiejszego dnia, zanim zaczniesz „umierać za innych”, spójrz na siebie. Może potrzebna jest śmierć dla Twojego lenistwa, Twoich uprzedzeń, najbardziej „kochanych” grzechów? Szukając odpowiedzi, „przejrzyj się” w zapłakanej twarzy Jezusa … Jak myślisz, co czuje On, który patrzy dzisiaj na Twoje życie? Co przynosi Mu radość, a co powoduje, że na Jego twarzy pojawiają  się łzy? Kochająca twarz Syna Bożego jest najlepszym lustrem, w którym masz szansę zobaczyć siebie prawdziwego, bez upiększeń. Szczęśliwi, którzy się smucą …  Teraz widzisz, do czego zaprasza Cię Bóg, dając drugie błogosławieństwo.  
I na koniec Boża obietnica związana z tym błogosławieństwem: 

Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. 

Pan Jezus w drugim błogosławieństwie obiecuje mi pocieszenie, które całkiem niesłusznie komuś może kojarzyć się z gestem dobrego kolegi, klepiącego mnie po ramieniu i mówiącego - nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nic bardziej błędnego! Pocieszenie, o którym mówi Jezus, nie dotyczy chwilowej zmiany nastroju czy samopoczucia, ale wynika ze zmiany życiowych postaw, czyli z głęboko przeżytego nawrócenia. Droga do prawdziwej radości rozpoczyna się od otwartości na prawdę, którą przynosi Bóg. Nawrócenie w rozumieniu biblijnym to zmiana sposobu myślenia, patrzenia nie na sposób ludzki, ale na boży.  Właśnie po to Kościół głosi Słowo Boże i zaleca osobistą modlitwę  opartą na tekstach Pisma Świętego, aby podać procesowi przemiany nasze myślenie. Kiedy z wiarą wsłuchujemy się w Słowo Boże, Bóg „zmienia” nas, stwarza w nas nowe serce. Słowo Boga przyjęte z wiarą ma ogromną moc!  W Księdze Rodzaju jesteśmy świadkami tego, jak Bóg swoim  słowem stwarza świat; dzisiaj Stwórca także mocą swoich słów stwarza nas na nowo, zamieniając  serca z kamienia, które nie potrafią kochać, na serca przepełnione Bożą miłością. Proces naszego nawrócenia zaczyna się od słuchania; najpierw zmienia się nasz sposób myślenia, potem mówienia, następnie zmienia się nasze działanie, co wspólnie kształtuje nasz charakter i wpływa na to, jak przeżywamy nasze życie. Kluczowa w procesie nawrócenia jest nasza otwartość na prawdę. I tu możliwe są przynajmniej trzy postawy w odniesieniu do prawdy o naszym życiu, objawianej nam przez Boga. Pierwsza, którą możemy nazwać  faryzejską, cechuje się zaprzeczaniem. Trudno przyjąć mi prawdę o sobie, więc ją odrzucam, zaprzeczam jej, nie przyjmuję ją jako prawdę o mnie. Zatrzymuję ją przed drzwiami mojego serca, nawet jeżeli dotknęła już wcześniej mojego umysłu. Dlaczego ulegamy tej pokusie, dlaczego nie chcemy zmiany, która może przywrócić nam radość życia? Odpowiedzi jest pewnie wiele. Myślę, że główny powód tkwi w naszej zatwardziałości i pysze. Przyjęcie wyzwalającej prawdy wiązałoby się z odrzuceniem starego sposobu myślenia i działania, a to wymagałoby od nas odrzucenia starego człowieka z całym jego pozornie poukładanym światem. Taki krok wymaga otwartości, pokory i zaufania. Pójście drogą nawrócenia, czasami z zamkniętymi oczami, wymaga od nas zaufania Bogu, który jest Miłością i pragnie naszego dobra, nawet gdy boże błogosławieństwo przychodzi do nas w doświadczeniu trudu i cierpienia. Nawrócenie stawia nas przed podstawowym pytaniem: kto jest moim Bogiem, komu ufam, za kim chcę podążać. Czy moim Bogiem prawdziwie  jest Bóg? A może jestem nim ja, sam dla siebie, albo inne bożki, którym zaufałem i w których szukam szczęścia i spełnienia. 

Druga postawa w podejściu do wyzwalającej prawdy charakteryzuje się tym, co moglibyśmy umownie nazwać „tłumieniem”.  Dotyka ono wielu ludzi; wprawdzie prowadzą oni ożywione życie religijne, nie unikają Boga, starają się poznać Jego naukę,  a jednocześnie wiele lat trwają  w starych  grzechach. Powodów takiej sytuacji może być wiele, myślę jednak, że z pomocą przychodzi im właśnie wspomniane tłumienie, które często wiąże się z nieświadomym wykorzystywaniem praktyk religijnych do tego, żeby wyciszyć, a nie rozwiązać problem. Modlitwa, sakramenty, różnego rodzaju inne praktyki duchowe mogą  wówczas stać się swoistego rodzaju „dywanem”, pod który „zamiatamy” problem, zamiast go rozwiązać. Pójście drogą nawrócenia wymaga od nas odwagi i zgody na radykalne odcięcie się od zła. Człowiek bardzo często przyzwyczaja się do swoich grzesznych nawyków i zamiast z nich rezygnować, „tłumi” je swoją religijnością i dziwi się, dlaczego ciągle powtarza znany już na pamięć scenariusz swoich upadków. Rezygnacja ze zła powinna być wyborem świadomym; muszę wiedzieć z czego i dla kogo rezygnuję. W procesie rezygnacji warto uświadomić sobie, co próbuje w moim życiu zająć miejsce należne Bogu. Wyobraź sobie, że w Twoim sercu jest wielkie, puste miejsce, domagające się wypełnienia -  symbol Twoich tęsknot. W gruncie ono przypomina nam o naszej największej tęsknocie, o głodzie Boga. Czym zatem chcesz wypełnić pustkę w swoim sercu - Bogiem czy bożkiem, który może przybierać różne oblicza,  często niezwykle piękne i pociągające. Rezygnacja wiąże się z rozpoznaniem swojego życiowego bożka lub bożków i ze świadomym zdewaluowaniem ich pozornej wartości. Może warto „wyśmiać” swoje bożki (przy tym i siebie samego), mówiąc:  jak mogłem pomyśleć, że takiego szkaradztwo jest w stanie wypełnić moje serce, które tak naprawdę pragnie doświadczenia Bożej miłości, obecności i bliskości!?    
I w końcu trzecia postawa wobec prawdy, która bliska jest ludziom szczerze otwartym na nią, którzy z poznania jej na poziomie umysłu starają się uczynić z niej prawdę życiową, przekładającą się na codzienne duże i małe wybory (są zaprzeczeniem intelektualnych koneserów, którzy wprawdzie dużo widzą, ale nic nie pojmują ..). Jezus o takich ludziach powiedział, że ich wiara jest żywa, bo jest nie tylko mówieniem o miłości, ale czynieniem miłości.

Wejście na drogę „błogosławionych smutnych”  będzie wiązało się nie tylko z sukcesami i zwycięstwami; niejednokrotnie pewnie zdarzą się i upadki. Ważna jest jednak decyzja na wybór takiej właśnie drogi i pragnienie pójścia nią. W gruncie rzeczy jest to droga miłości. Idąc nią warto pamiętać , że jedyną przegraną jest rezygnacja z obranego kierunku, a nie pojedyncze upadki, które przecież stanowią  ważną, nieuniknioną jej część. Wejście na drogę „smutnych”, czyli nawracających się, jest związane z obietnicą pocieszenia, które przyniesie sam Bóg. Czy jestem gotowy je przyjąć?