Prokurator czy ojciec ? Kilka słów o spowiednikach

Autor tekstu
ks. Krzysztof Konkol
Ja, stary i bardzo zasłużony dla wspólnoty Kościoła konfesjonał wiem, że obowiązuje mnie tajemnica i zbyt wiele ujawnić nie mogę, ale może tak ogólnie, bez imion i nazwisk, z potrzeby serca powiem kilka słów o spowiednikach. Jestem dość schematyczny i dla poczucia własnego komfortu i chcąc być zrozumianym, skupię się na kilku przykładach, mając świadomość, że nie wyczerpię całego spektrum możliwości ( a te są przebogate …).

Zatem:        

Spóźniony - podejrzewam, że to bardzo zapracowany kapłan, bo odwiedza mnie zawsze „za pięć dwunasta”. Przybiega zasapany, z odbitą poduszką na twarzy i często nieświeżym oddechem . Musi być skrajnie wyczerpany; jest mi go naprawdę żal - nawet nie ma czasu zadbać o siebie! „Spóźniony” wita stojących w kolejce penitentów niezbyt przyjaznym spojrzeniem,  tak jakby to oni byli winni całej  tej  sytuacji. O słowie „przepraszam” nie ma nawet mowy (przyznanie się do winy mogłoby negatywnie wpłynąć na jego wizerunek, a przecież tego należy się wystrzegać). Na ogół „Spóźniony”  łączy dwie po sobie następujące posługi: spowiedź i później Eucharystię. Da się to zrobić „zgrabnie” pod warunkiem, że na wszystko przeznaczy się odpowiednią ilość czasu. Być może tenże chciałby wierzyć, że ma dar bilokacji i może być jednocześnie w konfesjonale i przy ołtarzu. Obiektywnie tak nie jest i on też jest tego świadom, stąd wielkim nietaktem w  czasie takiej  spowiedzi jest próba przedstawienia mu jakiegokolwiek dylematu. Przecież nie ma czasu, wszyscy czekają na Eucharystię - zdaje się mówić „Spóźniony”, wykorzystując przy tym mowę ciała i niezbyt subtelne westchnienia. Na ogół nie rozczula się nad  skruszonym grzesznikiem, a naukę ogranicza  do jednego zdania. Jednego, ale jakże treściwego i uniwersalnego, skoro stanowić ono może pomoc w przypadku dziecka, które nie zmówiło paciorka, i zięcia, który wcale nie przez pomyłkę wrzucił do studni swoją teściową. „Spóźniony” jest idealnym spowiednikiem dla penitenta, który chce wypełnić obowiązek „ciążący” na nim na mocy kościelnego przykazania, ale niekoniecznie zależy mu na nawróceniu. Chce mieć to po prostu „z głowy”, no i po tak odbytej spowiedzi zapewne ma.      

Dobry wujek to dość specyficzny przypadek spowiednika, oderwany od rzeczywistości, a już na pewno od nauki Kościoła, w którego imieniu posługę ową wypełnia. „Dobry wujek” nie wypuści nikogo z konfesjonału bez rozgrzeszenia. Nieważne, czy penitent wykazuje chęć poprawy życia czy też nie. Ośmielę się powiedzieć, że naiwność „Dobrego wujka” graniczy z …głupotą. W imię przedziwnie rozumianego miłosierdzia jest na przykład w stanie uwierzyć,  że para młodych ludzi żyjących bez sakramentu małżeństwa na pewno nie zgrzeszy, choć dzielą jedno łoże. Wspomniany jest w stanie „wytłumaczyć” każdego grzesznika odwołując się do trudnych czasów czy zmieniającej się rzeczywistości. Z pomocą przychodzi mu opacznie rozumiane nauczanie papieża Franciszka, zachęcającego do indywidualnego traktowania każdego człowieka, i w tym kluczu hojnie szafuje łaską sakramentu pojednania bez żadnych warunków i ograniczeń. Pozornie dobrotliwa ( a w  praktyce szkodliwa)  postawa wobec penitenta na pewno nie prowadzi do jego nawrócenia, ale raczej utwierdza w przekonaniu, że wszystko jest w porządku i nie trzeba łamaniem Bożego prawa za bardzo się przejmować. Tak pojęta i praktykowana posługa „Dobrego wujka”  wprowadza  zamieszanie w sumienie penitenta, który trafiając w przyszłości do bardziej ortodoksyjnego spowiednika  sam już nie wie, kto ma rację. Zakładam z dużą dozą prawdopodobieństwa, że – niestety - wybiera wygodniejsze dla siebie rozwiązanie…

Psycholog to spowiednik, który bez względu na posiadane wykształcenie bądź z racji samemu sobie przyznanych  kompetencji zamienia konfesjonał w gabinet psychologiczny (tudzież psychoterapeutyczny). Oczywiście, wiedza z tego zakresu i tak zwana intuicja psychologiczna to pożądane cechy spowiednika, ale we wszystkim trzeba zachować zdrowy umiar. „Psycholog”  dokona mniej lub bardziej dogłębnej analizy psychologicznej swojego rozmówcy, może nawet rozpocznie terapię, za którą później nie weźmie odpowiedzialności, ale o Panu Jezusie to raczej nie wspomni, chyba że zdawkowo, tak żeby ewentualna interwencja Wszechmogącego nie wpłynęła za bardzo na postawioną przez niego jakże trafną diagnozę. Ten typ spowiednika stara się nie zawracać Bogu głowy sprawami grzesznika, bo przecież jego wiedza i wyczucie sytuacji są niemalże doskonałe, czyli prawie boskie.  

Dzięcioł to spowiednik, który ceni sobie efektywność swojej pracy. Bez wątpienia bliższa jest mu idea pracy na akord niż na dniówkę. Obecność „Dzięcioła” w konfesjonale można rozpoznać po błyskawicznie skracającej się kolejce, a także po cyklicznie powtarzającym się pukaniu w drewno raz po prawej, raz po lewej stronie konfesjonału. „Dzięcioł”  jest ciągle zabiegany i żyje w chronicznym pośpiechu. Raczej nieskory do udzielania nauk w ramach sprawowanego sakramentu, ogranicza się do zadania pokuty i udzielenia zbawiennego rozgrzeszenia. „Dzięcioł” zatem  to wymarzony spowiednik dla zapracowanych i zabieganych,  którzy nie chcą zamęczać Boga swoimi problemami (wszak ma dość własnych). Być może takie myśli towarzyszą również „Dzięciołowi”.       

Adwokat   nie doprowadzi swojego penitenta do uznania prawdy o tym, że tenże  jest grzesznikiem i potrzebuje przebaczenia. Z racji swojej adwokackiej profesji będzie  raczej  usprawiedliwiał swojego penitenta tłumacząc jego grzechy, tak jakby ktoś od niego tego oczekiwał albo – co więcej – za to mu  płacił.  Jeżeli dziecko nie było w szkole z powodu choroby i dostarczy w odpowiednim czasie usprawiedliwienie, znaczy to, że nie jest winne zaistniałej sytuacji i nie musi liczyć na miłosierne potraktowanie ze strony swej nauczycielki. Na tej samej zasadzie, ale w zgoła innych okolicznościach - jeżeli zostanę usprawiedliwiony przez spowiednika, przed samym sobą i Panem Bogiem, znaczy to, że miłosierdzia Bożego nie potrzebuję,  bo …  grzechu nie popełniłem. Czasami pragnienie usprawiedliwienia penitenta przez spowiednika-adwokata jest tak wielkie, że klęczący po drugiej stronie drewnianej kraty nieomal traci orientację, czy jego grzech istotnie jest złem czy  może raczej rodzajem cnoty.  I tutaj rodzi się pytanie: po co przychodzę do spowiedzi: po usprawiedliwienie czy po przebaczenie? Przebaczenie, które jest wyrazem Bożego miłosierdzia, zdolny jest przeżyć głęboko tylko ten człowiek, który uzna siebie za grzesznika.   Wyrozumiałość bądź delikatność to bez wątpienia pożądane cechy każdego spowiednika, oby jednak nie prowadziły do spłycenia sakramentu i uczynienia go „bezpłodnym”. 

Prokurator w przeciwieństwie do „Adwokata” nie pozostawi swojego penitenta w iluzji co do jego bezgrzeszności. Wręcz przeciwnie, wytknie mu każdą słabość, przypisując intencje najgorsze z możliwych.  I zrobi to nad wyraz gorliwie,  jakby czerpał z tego satysfakcję. „Prokurator” nie uwzględnia okoliczności  czy motywacji  związanych z popełnionym grzechem, nie interesuje go życiowa historia penitenta, która bez wątpienia ma ogromny wpływ na to, z jakimi słabościami i wadami przychodzi mu się borykać. „Prokurator” nie do końca wierzy w chęć poprawy swojego penitenta i kreśli przed nim najczarniejszy scenariusz nadchodzących dni,  jeśli ten nie zmieni swojego karygodnego postępowania. Działa tak w najświętszym i nie dającym obalić się przekonaniu, że człowieka może zmienić tylko lęk przed karą, a nie doświadczenie Bożej miłości. Spotkanie  z „Prokuratorem” dzięki  łasce Bożej może skończyć się nawróceniem, ale w praktyce częściej skutkuje zniechęceniem do spotkań z Miłosiernym Panem, skoro Jego miłosierdzie ma tak okrutne oblicze.    

Ojciec to spowiednik, który pomaga  człowiekowi zmierzyć się z trudną prawdą o jego grzeszności. Słuchając wyznania grzechów swojego penitenta „Ojciec” wykazuje się zrozumieniem, delikatnością, ale nie pobłażliwością. Rozumie, że grzechy, z którymi boryka się spowiadający, nie są tylko przejawem złej  woli, ale często wypływają po prostu ze słabości.  Dobry spowiednik zakłada, że na ludzkie decyzje ma wpływ wiele czynników, które bardzo często nie zależą wprost od człowieka przychodzącego do kratek konfesjonału. Trudno do „jednego worka” wsadzić osoby żyjące w kochających się rodzinach i osoby nieomalże codziennie zmagające się z sytuacjami patologicznymi, na przykład z przemocą fizyczną bądź psychiczną. Ważne jest zatem poznanie historii życia swojego penitenta, jego dzieciństwa, młodości, bo mają one kolosalny wpływ na   kształt życia w chwili obecnej. Z pewnością jest to bardzo trudne w ramach "klasycznej" spowiedzi, dlatego nieocenionym darem okazuje się posługa stałego spowiednika, bardzo często łączona z kierownictwem duchowym. Jest to wielki dar nie tylko dla penitenta, ale również dla samego kapłana, który w tej posłudze może w piękny i bardzo konkretny sposób realizować ojcowski wymiar swojego powołania. W każdym mężczyźnie bowiem jest głębokie pragnienie ojcostwa, które nie znika, nie „rozpływa się” w momencie złożenia przyrzeczeń celibatu czy ślubów czystości. „Ojciec” to ktoś, kto wspiera, towarzyszy, pomaga i służy swoim doświadczeniem, kto mądrze uczestniczy w przekazywaniu życia w duchowym jego wymiarze, świadom że źródłem wszelkiego ojcostwa jest sam Bóg. Pragnieniem ojca duchowego  jest doprowadzenie swego duchowego dziecka do spotkania z Niebieskim Ojcem Miłosiernym. „Ojciec” duchowy, który zmaga się z własną grzesznością i słabością, czerpiąc z własnego doświadczenia ciągle na nowo otrzymywanego Bożego miłosierdzia, umie pokazać swojemu dziecku, że słabości nie są wyłącznie przeszkodą, ale mogą stać się drogą do spotkania z przebaczającą i przemieniającą miłością Boga. Spowiednik-ojciec swoją postawą i słowami pragnie objawiać miłość Przedwiecznego Ojca, która jest źródłem jego  duchowego ojcostwa. 

Idę do konfesjonału, ponieważ zostałem wyznaczony na grafiku, który bezlitośnie zawisł na korkowej tablicy umieszczonej w centralnym miejscu na plebanii. Idę jak zwykle spóźniony, ale w nastroju dobrego wujka, wsparty przenikliwością psychologa. Siadam jak prokurator albo w najlepszym razie jak adwokat. Pragnę codziennie stawać się ojcem. 

ks. Krzysztof Konkol