Richard Rohr, Milczące współ-czucie

Autor tekstu
Magdalena Lemańska
Richard Rohr jest pisarzem, który ma dar trafiania w samo sedno. Jest księdzem, franciszkaninem, jednak sposób jego pisania jest mało „księżowski”. Rohr pisze inaczej niż „nasi” księża - przy czym pisząc „nasi” mam na myśli kontekst dosyć szeroki, europejski.

Rohr jest amerykańskim franciszkaninem i ta „amerykańskość” jest w jego książkach widoczna, co niektórym może przeszkadzać.  Książki Richarda Rohra są w pewien sposób bardzo odważne, czasem wręcz skandalicznie odważne, jednak są również bardzo głębokie, oraz, o ile przy innej okazji powiedziałabym, że „przemyślane”, to tu raczej użyłabym słowa „przekontemplowane”- co powoduje, że czytelnik równie odważnie próbuje „wejść” w to, co Rohr próbuje mu przekazać.

 Tym razem jednym z głównych bohaterów  jego książki jest cisza. Cisza, jako „fundamentalna przestrzeń, dzięki której możemy wchodzić we współczulny rezonans ze wszystkim, co staje na naszej drodze.”  Bez tego nasze reakcje są tylko bezwarunkowymi odruchami. Jesteśmy jak ćmy lecące w stronę światła- reagujemy, nie potrafiąc wejść w interakcję.

Lubimy używać wielu słów. Jednak w ten sposób oddalamy się od własnej duszy, ponieważ, jak zauważa Rohr, dusza nie używa słów. Dusza otacza słowa przestrzenią i może się to „zadziać” jedynie w ciszy.

Coraz mniej lubimy ciszę. Chcemy ją zapełnić, chociażby swoimi myślami. Zdanie Kartezjusza „myślę, więc jestem” jest precyzyjnym opisem osobowości człowieka Zachodu. Myślimy, że jesteśmy naszym własnym myśleniem- w rzeczywistości jednak jesteśmy przecież czymś znacznie więcej, niż tylko  myślami o rzeczach, ludziach i zdarzeniach.  Możemy się o tym przekonać, wchodząc w ciszę.

Cisza nie jest walką o jakąkolwiek doktrynę, lecz zgodą na niepełne poznanie i na to, by nie wypowiadać się zbyt szybko. Czasem lepiej zachować w sobie to, co przychodzi nam do głowy i pozwolić na to, aby znalazło swoje miejsce.  Wewnątrz ciszy- szczególnie tej wszechogarniającej- dostrzegamy, że wszystko w naturalny sposób znajduje swoje miejsce i znaczenie. Dowiadujemy się, co jest ważne, co trwałe, co wielkie. Innymi słowy, jak interpretuje to Rohr, dostrzegamy coś, co Jezus nazywał Królestwem Bożym.

Cisza prowadzi do ciekawej definicji  modlitwy. Mianowicie, modlitwa jest wtedy, gdy „w ciszy Duch Święty uwalnia cię od zajmowania takiego czy innego stanowiska i pozwala ci trwać w zadowoleniu w częściowym mroku każdej sytuacji wystarczająco długo, by sytuacja ta mogła cię czegoś nauczyć, byś mógł się w niej rozwinąć i ubogacić”.

Cisza jest rodzajem pełni. Potrafi wchłonąć przeciwieństwa, pogodzić paradoksy i sprzeczności; być może właśnie dlatego jej nie lubimy. W przestrzeni prawdziwej ciszy nie ma się o co spierać, a tym przecież karmi się nasz umysł. Nasze interakcje często prowadzą do sporów, nawet w łonie Kościoła, nawet na temat takich czy innych form modlitwy, takiego czy innego języka. Wszędzie chcemy znaleźć jakiś problem, inaczej  czujemy się bezużyteczni.

Jak pisze Rohr, bez ciszy wypełniającej przestrzeń   pomiędzy słowami i ideami pozostaje tylko analiza i niekończący się komentarz. Każdą zbliżającą się kłótnię- z szefem, mężem, żoną czy kimś bliskim- mamy w zwyczaju odgrywać wcześniej we własnej głowie. Lękliwe ego ćwiczy, jak przyjąć defensywną pozycję. Gdy to robimy, używamy słów, dzięki którym wygrywamy spór i pokonujemy drugą stronę. Nie zależy nam na dotarciu do prawdy, ale na tym, by wyglądać dobrze, by mieć rację, by zachować pracę, by utrzymać małżeństwo, albo cokolwiek innego.

Wszystko sprowadza się do tego, że nasze ego zawsze próbuje się opowiedzieć po jakiejś stronie. Tę powszechną tendencję nazywa Rohr „myśleniem dualistycznym”.
Dualistyczny umysł pracuje niemal przez cały czas. Kiedy świadomie wybieramy jedną stronę lub skłaniamy się ku jednej opcji, natychmiast osądzamy drugą, nazywając ją fałszem, nieprawdą czy herezją. Często jest to coś, czego jeszcze nie poznaliśmy, albo coś, co w jakiś sposób zagraża nam lub naszemu ego. Rohr trafnie komentuje, że myślenie dualistyczne dzieli na kawałki teraźniejszą chwilę i nie pozwala nam przejść na stronę ciemności, tajemnicy i paradoksu. To powszechny w dzisiejszym świecie poziom konwersacji, w której brak pokory i cierpliwości i która jest przeciwieństwem kontemplacji. Umysł dualistyczny uwielbia wyolbrzymiać różnice i wszystko, co w drugiej osobie może być uznane za wadę. Rohr podkreśla, że jeśli nie doświadczyliśmy jeszcze komunii, jeśli nie doświadczyliśmy jednoczącej świadomości, to wtedy wszystko, co dostrzegamy, to głównie różnice. Stają się one łatwym punktem odniesienia; chwytamy je bez trudu i wyolbrzymiamy ich znaczenie. Umysł dualistyczny jest oceniający- nie poznaje rzeczy dla nich samych i w nich samych; próbuje poznać każdą rzecz tylko przez porównywanie jej do czegoś innego.

Jest w tym, co pisze Rohr, odrobina matematyki. Myślenie dualistyczne nazywa on „zasadą dwóch” i przeciwstawia je „zasadzie trzech”. Zasada trzech, którą Rohr nazywa wręcz „Trójcą,” anuluje zasadę dwóch i twierdzi, że cała moc tkwi w relacji między częściami. Najważniejszą częścią w doktrynie Trójcy jest to, że jej moc nie pochodzi od poszczególnych jej części, lecz od relacji pomiędzy nimi. Doktryna Trójcy powstała, byśmy mogli dostrzec dynamikę zasady trzech, w której ruch zawsze odbywa się do przodu. Jednak ego w naturalny sposób cofa się do zasady dwóch, która ze swej natury jest porównująca, konkurująca, antagonistyczna i zwykle dominuje w niej podejście albo-albo.

Rohr przedstawia nam również bardzo interesującą, radykalną alternatywę wykluczającą: albo uznamy, że wszystko jest dziełem Boga, albo będzie nam bardzo ciężko odnaleźć Boga w poszczególnych częściach układanki. Albo dostrzeżemy Boga we wszystkim, albo już wkrótce nie będziemy w stanie doświadczyć Go nigdzie, nawet u przedstawicieli swojego gatunku. Według Rohra, my, chrześcijanie, spędziliśmy ostatnie pięćset lat na dzieleniu i decydowaniu o tym, gdzie znajduje się Bóg, wierząc, że znajduje się w NASZYM kościele, ale nie w WASZYM. Twierdzimy, że Bóg w rzeczywistości NIE jest wszędzie, lecz jedynie w Kościele Rzymskokatolickim. A Jezus w takim kościele mieszka tylko w tabernakulum. Na dodatek pod warunkiem, że znajdujący się w stanie łaski ksiądz odprawił ważną mszę. Tym sposobem Bóg został zamknięty niczym w areszcie, a jedyną osobą posiadającą klucz do kłódki stał się ksiądz.

Rohr idzie jeszcze dalej w swoich (kontrowersyjnych chwilami, ale zmuszających do refleksji) rozważaniach.  Ten fragment wydał mi się na tyle intrygujący, że cytuję go wprost za Rohrem, bez żadnych komentarzy. Otóż Rohr twierdzi, że

„na przestrzeni historii zawłaszczyliśmy sobie Tego Wcielonego, Tego Widzialnego, Chrystusa i wyrwaliśmy Go z procesu komunii, z tego wzajemnego przepływu, którego nie opiszą żadne słowa i o którym ciężko jest mówić. Doktryna Trójcy mogła dać nam więcej cierpliwości wobec ciszy i tajemnicy. Nam jednak potrzeba było czegoś, o czym moglibyśmy rozmawiać, dlatego to właśnie Ten Widzialny, Jezus Chrystus stał się Tym, o którym rozmawialiśmy najwięcej. Na tyle, na ile było to możliwe, potraktowaliśmy Jezusa jak Boga, zapominając, że to Trójca jest Bogiem. W rezultacie znacząco zmienił się nasz chrześcijański sposób myślenia, a mistycyzm stał się czymś rzadkim, a nawet podejrzanym. Mówiąc szczerze, (według Rohra,) my chrześcijanie w całej tej rozgrywce wyolbrzymiliśmy wartość karty o nazwie Jezus. Pozbawiliśmy Jezusa udziału w dynamicznej unii Trójcy i przypisaliśmy Mu- z powodów bardzo praktycznych- rolę Boga. Zostaliśmy powołani aby oddawać cześć Ojcu, Duchowi Świętemu i Temu, który przyjął kształt i tożsamość – oraz relacji między nimi. Zamiast tego skupiliśmy się jedynie na osobie Jezusa i właśnie to stało się najpowszechniejszym przejawem religii chrześcijańskiej. Przeniesienie akcentu z relacji na Jezusa zainicjowało na dodatek konkurencję z innymi światowymi religiami. Nieustannie musimy dowodzić pozycji Jezusa wobec Buddy, Allaha, bogów hinduskich, a  nawet Boga Izraela. Czyniąc to, wyrywamy Chrystusa z unii, o której z upodobaniem mówił i do której nas zapraszał. Oto cała ironia- przestaliśmy być wierni naszej własnej tradycji, akcentując tylko jeden jej aspekt. Modlimy się DO Chrystusa, zamiast, jak oficjalnie wciąż nakazują   oficjalne modlitwy, PRZEZ Chrystusa.Podkreślając rolę Jezusa jako założyciela naszej nowej religii zapomnieliśmy, że umarł On jako wierny swej religii Żyd. Nie miał pojęcia, że zakłada religię chrześcijańską; próbował zreformować swoją własną i wyzwolić ją z idolatrii. Ciekawe, czy wszyscy katolicy świadomi są faktu, że Jezus nigdy nie słyszał o Kościele Rzymskokatolickim, ani o żadnym innym kościele. Chodził do synagogi i do świątyni”.

Poza tym, zbyt często zapominamy, że  język religii to metafora. Większość z nas, chrześcijan, przeżywa pewien szok, kiedy uświadomi sobie, że każde słowo, którego używamy, jest metaforyczne: to jest takie jak... , to tak, jakby...  Dla mnie osobiście, umysłu ścisłego, jest to chwilami nie do przejścia, bardzo często chciałabym złapać jakiś „konkret”. Jednak Rohr twierdzi, że

„gdybyśmy jako chrześcijańska społeczność byli bardziej uczciwi i wypełniali żydowskie przykazanie mówiące, że każde imię Boga jest „nadaremne” i żadne słowo nie może być Jego doskonałym czy wiernym opisem, rozwinęlibyśmy w sobie więcej pokory wobec słów – i wobec samej religii. Nawet dziś wielu katolików szuka rozwiązania tajemnicy  w kadzidle i łacinie, zamiast przyjąć, że religia to nieustanne zmaganie się z fundamentalną tajemnicą”.

Rohr twierdzi, że zorganizowana, instytucjonalna religia to jedynie początek. To jedynie szczegół, od którego powinniśmy przejść do ogółu. Musimy zaczynać od konkretu, ale nie jest to nasz cel. Innymi słowy, potrzebny nam jest jakby zbiornik, naczynie, w którym będzie można pozostać wystarczająco długo, by dowiedzieć się, jakie są prawdziwe  pytania. I właśnie to zapewnia nam zorganizowana religia. Ten etap nie jest najważniejszy, ale jest bardzo pomocny; niezbędna jest jakaś forma religii, która niesie w sobie Wielką Tradycję i co najmniej za pomocą słów potrafi przekonać nas, że doświadczenie mistyczne jest czymś pożądanym i możliwym do osiągnięcia. W przeciwnym razie zaczynamy kompletnie od zera i poruszamy się po omacku w wielu absurdalnych kierunkach. Jednakże religia instytucjonalna staje się problematyczna, gdy przechodzimy do „kolejnego etapu”, ponieważ nie jest w stanie odpowiedzieć na pytania, które zadaje dusza.

Jedyne, czego potrafi dokonać zorganizowana religia, to przetrzymanie nas  dostatecznie długo, byśmy zaczęli zadawać właściwe pytania i przygotowali się na wielkie odpowiedzi; niezmiernie rzadko jednak uczy, jak naprawdę zmagać się z wielką tajemnicą.  Rohr, który sam jest duszpasterzem, twierdzi, że wygląda to tak, jakby duszpasterze wołali „przychodź, nieustannie wracaj”, a wtedy coś dostaniesz. Ale tak naprawdę nie dostajesz nic, bo cały proces zorientowany jest na uczęszczanie i oglądanie, a nie na coś, w czym możesz uczestniczyć 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, nawet bez posług księży i duchownych i bez formalnych sakramentów.  Rohr twierdzi, że jeśli doświadczenie Boga uzależnione jest od sakramentalnej posługi wyświęconych kapłanów, wówczas 99,9 procent stworzenia nie ma szansy poznać i pokochać Boga. I że to nie może być prawdą.

Konkludując, nie złapiesz motyla, jeśli będziesz go gonił. Musisz usiąść spokojnie, w ciszy, i poczekać, a wtedy motyl wyląduje na twoim ramieniu. 
 

Richard Rohr, Milczące współ-czucie. Odnajdywanie Boga w kontemplacji, wyd. Charaktery 2016.