Szczypiorek czy szafa trzydrzwiowa?

Autor tekstu
ks. Krzysztof Konkol
Księża ??? Kim są ? I po co chodzą po tym świecie ? Te pytania należałoby zadać Panu Jezusowi, bo to przecież Jego pomysł, żeby tacy w ogóle byli.

Są różni, ogromniaści - przypominający trzydrzwiową szafę; tacy nie muszą szczególnie przekonywać o potędze Boga, skoro stwarza tak wielkie dzieła. Są chudzi, podobni szczypiorkowi, który wyrósł na wiosnę. Ci z kolei powinni przekonywać o tym, że Bóg jest obecny, chociaż czasami Go nie widać. Są tacy, którzy dbają o siebie tak  bardzo, że możesz pomylić zakrystię z drogerią. I tacy, którzy - mówiąc delikatnie - pachną nieco bardziej naturalnie. W ich szeregach są panowie majestatyczni, dostojni i prawie niedostępni, zatroskani o powagę Kościoła. I wiecznie młodzi chłopcy biegający w krótkich spodenkach, tak jakby chcieli zatrzymać czas. Nieważne, że głowa siwa lub łysa, wszak Kościół jest zawsze młody. Nie brakuje wśród nich intelektualistów z tytułami naukowymi  i profanów bez tychże, którzy czasem wysilają się na teologię niezrozumiałą dla samego Boga. Są też  boży prostaczkowie, tacy co to mówią prosto z serca, choć niekiedy i bez głowy, tudzież inne, mniej lub bardziej oryginalne egzemplarze … Pióra nie starczy! Uwierz mi, wiem co mówię. 

Trzydrzwiowe szafy, szczypiorki, pachnący do bólu jakkolwiek na to nie spojrzeć, majestatyczni, wiecznie młodzi, tacy co „głoszą z głowy”, i tacy co mówią bez głowy - księża.      

Każdy z nich jest inny, niekoniecznie „dziwny”. To, co ich łączy, to pewna tajemnica, o której niektórzy mówią zbyt wiele, niektórzy zaś milczą jak grób. To ludzie, którzy niegdyś usłyszeli w swoim sercu słowa Jezusa, powiedziane po raz pierwszy dwa tysiące lat temu do apostołów nad Jeziorem Galilejskim - Pójdź za Mną, a później powtórzone specjalnie dla nich. Niektórzy odpowiedzieli od razu, bo  już w przedszkolu wiedzieli, że będą chodzić nie tylko w spodniach, ale także w dziwnej czarnej szacie. Inni z kolei, tak jak Jonasz, uciekali latami przed Bogiem, zastanawiając się, czy aby Wszechwiedzący nie pomylił się, powołując niezbyt grzecznego młodzieńca na tak świętą drogę. 

Każdy z nich ma swoją historię. Jedni mieli dzieciństwo i młodość kolorową i radosną jak wiosna, inni z poranionym sercem ciągle musieli o coś walczyć i przekonywać siebie, świat, czasami też Boga, że są ważni i zasługują na miłość. Jedni odkrywali piękno wiary w swojej rodzinie, która bez słów „mówiła” o miłości Boga, inni samotnie, z ciężkim sercem szukali odpowiedzi na pytanie, kim jest Ten, który pozwala cierpieć małemu dziecku, nijak zdolnemu zrozumieć, co się dzieje w jego życiu. 

Jedni idą do Boga wyprostowani, czasami tylko zwalniając, gdy polerują złotą aureolę swoich wybitnych osiągnięć w drodze do  świętości.  Inni ciągle upadają i powstają, szukając szczęścia tam, gdzie ono jest, i tam, gdzie go nie ma.  A są też i tacy, co dotknęli już dna swej bezsilności i całą nadzieję złożyli w Tym, który jest zawsze większy od tego, co jest w nich najmniejsze. Tych ostatnich lubię najbardziej …

O czym marzą „faceci w czerni”?  Jedni o tym, żeby mieć święty spokój i osiągnąć zbawienie bez większego wysiłku, nawet gdyby wiązało się to z chwilowym pobytem w czyśćcu. Inni chcąc się zapisać  złotymi zgłoskami w historii świata, biegają od jednego do drugiego zbożnego dzieła, tak jakby zbawienie zależało od tego, ile zrobią (czasami dla Boga, a czasami dla siebie).  I są w końcu ci, którzy pragną jedynie opowiadać o tym, że spotkali prawdziwą Miłość, dla której nie trzeba „stawać na rzęsach”, wystarczy  dla Niej otworzyć swoje serce. Tacy są księża, których spotkałem  poszukując Tego, który jest jednocześnie Obecny i Nieobecny. Jednego z nich widzę codziennie rano w lustrze. Rano bywa bardzo różnie, tak jak w życiu.