Cukierki Pana Boga

Autor tekstu
ks. Marek Czyżewski
Ten miesiąc zatrzymania jest inny, a dla mnie na pewno zaskakujący. Biorąc pod uwagę ponad 20 lat kapłańskich doświadczeń, to duża zmiana. Patrząc wstecz i snując pewną refleksję, co zapamiętałem?

Cukierek pierwszy

Pośpiech, dużo zadań i wyzwań każdego dnia. A często wieczorem padam na łóżko z przekonaniem, że tyle spraw jeszcze czeka i nie dałem rady. Codzienny wysiłek połączenia aktywności i trybu „w biegu” z zatrzymaniem na „sam na sam z Jezusem” które uczę się wciąż doceniać. Teraz wieczorami mam dużo czasu, więc oglądamy filmy dla typowych facetów, tzw. klasykę. Czyli akcja, trup się ściele gęsto, odwaga, obrona słabszych. A na ekranie takie kultowe postacie: Bruce Willis, Liam Nesson, Sylwester Stalone. Wspominam o tym, bo chciałbym się odwołać do obrazu zaczerpniętego z filmu Rambo. Bohater przybywa do ogarniętego zawieruchą wojenną Afganistanu, aby uwolnić swojego przyjaciela, byłego dowódcę. Właśnie sowieckie helikoptery zniszczyły wioskę, jest wielu zabitych i rannych również spośród ludności cywilnej. Smutny obraz wojny. Zostaje tylko śmierć lub ucieczka. I dialog, który zapamiętałem. Pytanie do Rambo: Dlaczego to robisz? To nie Twoja wojna, nie dość widziałeś śmierci? Po co tam idziesz sam? Jesteś przegrany. Odpowiedź: Bo on zrobiłby to dla mnie. To obraz przyjaźni, która zobowiązuje. Nie do końca potrafię wyjaśnić, dlaczego ten obraz filmowy przeniknął we mnie i poruszył płaszczyznę wiary i relacji, spotkania z Jezusem. Trud, zmęczenie, walka z przeważającymi wrogami duszy i ciała, samotność. A z drugiej strony więź, z której mogę zaczerpnąć siły, by iść drogą życia. Film posłużył mi jak ewangeliczna przypowieść, nośnik Słowa, które wypowiada Bóg, gdy czuję się zniechęcony, przegrany, bez szans na pokonanie moich wrogów. Po co się męczyć, ryzykować, narażać swoje bezpieczne życie, odpowiedź jest prosta: bo On, Jezus, by to dla mnie zrobił.

Cukierek drugi

Został mi jeden duży krok do kapłańskiej „ćwiartki” (25 lat kapłaństwa) i czasami mam pretensje do Boga, że nigdy nie ma spokoju, zawsze się coś dzieje. Może tak musi wyglądać żywa przygoda wiary. Chciałoby się świętego spokoju, a tu burzliwe doświadczenia, trudne łaski. Osoba mająca strach przed Bogiem, tak jak ja, próbuje dogadać się z Nim tak po swojemu. Trochę to przypomina transakcję handlową. Może to naiwne, dziecinne, niedojrzałe. Jezu ja Ci daję to, a Ty mi tamto. Jeżeli się przekonam, że życie od Ciebie jest lepsze niż to zaplanowane przez mnie, to wejdę głębiej w naszą relację, którą czasem nazywam przyjaźnią, choć wiem, jak brzmi to niedoskonale. I wiele razy dopiero na skutek bolesnych rozczarowań, dane mi jest zobaczyć, że moje wybory, racje, plany, mądrość, sprawiedliwość nie są tak dobre dla mnie, jak chciałby Bóg. Dziś piszę to z perspektywy wydarzenia, które mnie niedawno spotkało. Jezus zaskoczył mnie na modlitwie. Trudno to opisać, dlatego powtórzę, Bóg zaskoczył mnie takim przekonaniem, że nie mam Mu nic do dania. Nie tylko żadnych zasług, tego co moje, co myślę, że mogłoby mieć wartość w Jego oczach, ani żadnego dobra, które już nie byłoby Jego. To co jest prezentem, na który czekał od lat jest mój strach przed podjęciem decyzji o oddaniu życia w Jego ręce, to dla mnie duże NIC, na które Bóg cierpliwie czekał, aż je ode mnie w wolności otrzyma. Ciekawe było doświadczenie stanu po tym wydarzeniu. Przypominało zdjęcie ogromnego, przygniatającego ciężaru z pleców. Cudowne jest doświadczenie radości i wolności. Mam często zbyt mało wiary, że tak naprawdę do życia potrzebuję tylko jednego, spotkać Jezusa. A spotykając Jezusa zmartwychwstałego nie będę głodny miłości, nie będę szukał po omacku, będę miał sens życia nawet w cierpieniu. Nie będę szukał życia tam, gdzie go nie ma. Ach… żeby moja dusza nie zapomniała wołać, potrzebuję Ciebie bardziej niż kaleka swojej kuli.

Cukierek trzeci

Czas wielkanocny, a więc czytamy Dzieje św. Łukasza lubię te fragment one wskazują mi, że Kościół, grupa poszukujących Boga w Jezusie, dzieje się dziś. W pewnym sensie piszemy dalsze rozdziały tej księgi Ducha Świętego. Niezwykłe, ożywiające Słowo. Piotr przed spotkaniem z Korneliuszem. Duch powiedział mi, aby bez wahania poszedł z nimi. Filip. Idź na drogę z Jerozolimy jest pusta. Dwunastu. Postanowiliśmy Duch i my. Szczepan. Wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi. Aż się chce zawołać: powiedz coś Duchu Święty do mnie. Ale wtedy włącza się hamulec niewiary rozsądnego myślenia, historyczności, wychowania. Jednak mimo upływu roku czasu jest we mnie taka historia, którą chciałbym się podzielić. W czasie przyjęcia sakramentu bierzmowania przez grupę młodych ludzi, miałem głębokie przekonanie, że Duch Święty działał pośród zgromadzenia w trakcie modlitwy dziękczynienia. Kiedy po Komunii wołaliśmy wspólnie: Przyjdę do was w moim Duchu i rozraduję wasze serca! Oddziaływał na mnie Duch głębokim pokojem. W czasie uroczystej kolacji, która jest zwyczajowo po uroczystości, korciło mnie, aby zapytać, czy ktoś z obecnych miał analogiczne doświadczenie, jak je potraktować, jak rozeznawać, ale nie starczyło mi odwagi. Przy stole cała grupa kapłanów ze znamienitym stażem i rozmowa, która dotyczyła tego, czy młodzi dobrze odpowiadali, jakie mają plany, jakie były niedociągnięcia, że zabrakło procesji z darami. Inni kapłani mówi o swoich troskach budowlanych. O Duchu Świętym nikt nie wspomniał. Choć może coś mi umknęło ze względu na ostrość mojego przeżycia i poruszenie, w którym cały czas trwałem. Bałem się, że ktoś to wyśmieje, nie zrozumie. Minęło wiele czasu i dużo się zdarzyło od tego momentu. A ja cały czas doświadczam wielkiego pocieszenia od Ducha Świętego, gdy świadomie Go wezwę słowami tej obietnicy: Przyjdę do was w moim Duchu i rozraduję wasze serca!