Kapłaństwo w samotności

Autor tekstu
Emilia
Przeczytałam dziś mądre świadectwo kapłana o mierzeniu się z własnym kapłaństwem w czasie epidemii, kiedy kościoły są puste, a posługiwanie wiernym ograniczyło się do minimum. O tym, że kiedy odpadło to, co zdawało się oczywistą jego istotą, pozostaje albo pustka, albo odsłania się dopiero jego rzeczywisty sens.

Zderza się z tym, każdy w swoim powołaniu w momencie, w którym Bogu spodoba się odrzeć go z własnych wyobrażeń o tym, jak powinno ono wyglądać i postawić mu przed oczami Jego własną wizję. Taką inną, ale jakąś czystszą, z jej prostotą i brakiem niepotrzebnych pluszowych zasłon, które tak miło rozpraszały światło, ale nie dawały patrzeć w pełni na to co powinno się widzieć.

Dużo o tym myślałam parę miesięcy temu czytając książkę kapłana, który wiele lat spędził na Syberii, często w izolacji, odcięty nie tylko od wiernych, ale i od jakichkolwiek form wyrażania swego kapłaństwa. Pozostawiony samemu sobie doszedł do granic swoich sił, umiejętności i nawet swojej rozpaczy. Wtedy dopiero poznał prawdę o własnej słabości, która była tak głęboko ukryta w nim samym – o braku rzeczywistego zawierzenia i zdania się na Jego wolę. I to był dopiero początek jego prawdziwego kapłaństwa.

Jak dziwnie teraz wracać do tych fragmentów, gdy Bóg postanowił nami potrząsnąć i nas wybudzić z wygodnego drzemania.

„Przez długie lata izolacji i cierpienia Bóg doprowadził mnie do takiego rozumienia życia i Jego miłości, że tylko ci, którzy sami tego doświadczyli, mogą to pojąć. Pozbawił mnie wielu zewnętrznych form pocieszenia, fizycznych i religijnych, na których zwykle ludzie polegają i pozostawił mi jako przewodnika jedynie istotę pozornie prostych prawd. (…)

Każdy z nas musi przyjąć tę samą lekcję – bez względu na to, jak trudna może się ona okazać. Jakże łatwo popaść w rutynę, kiedy jest dobrze, polegać na ustalonym porządku codziennej egzystencji, który niesie nas przez życie. Zaczynamy uważać to za coś oczywistego, polegać tylko na sobie i własnych siłach, „instalujemy” się w tym świecie i jedynie w nim upatrujemy wsparcie. Zbyt łatwo utożsamiamy wygodne życie z dobrobytem, szukamy wyłącznie komfortu. Otaczają nas przyjaciele i dobra materialne, mija dzień za dniem, jesteśmy przeważnie zdrowi i szczęśliwi. Nie musimy wcale pragnąć zbyt wielu rzeczy z tego świata, być rozmiłowani w bogactwie, chciwi czy zachłanni, aby towarzyszyło nam poczucie wygody oraz dobrobytu i byśmy uważali Boga za kogoś oczywistego. Tracimy z pola widzenia Boga, nie dostrzegamy, że to On stoi za tym wszystkim, podtrzymuje nas i wspiera. (...) Wówczas Bóg musi zadziałać, przebić się przez naszą rutynę. (…)

Kluczowym słowem naszego kapłańskiego apostołowania w łagrach było świadectwo – postępowanie zgodnie z wyznawaną przez nas wiarą. (…) Księża służyli chorym i grzesznym, a nawet tym, którzy się nad nimi znęcali lub nimi pogardzali. Jak mawiano, jeżeli kapłani okazywali troskę takim więźniom, to musieli wierzyć w coś, co sprawia, że są oni ludźmi, ale jednocześnie znajdują się blisko Boga.” (Walter J. Ciszek SJ „…bo Ty jesteś ze mną. Duchowe świadectwo z Syberii.)

Błąkając się w tych myślach sięgam do Pisma i trafiam na te same wątpliwości z Księgi Micheasza, które zatytułowano „Istota prawdziwej religii” – „Z czym stanę przed Panem, i pokłonię się Bogu wysokiemu? Czy stanę przed Nim z ofiarą całopalną, z cielętami rocznymi? Czy Pan się zadowoli tysiącami baranów, miriadami potoków oliwy? Czy trzeba, bym wydał pierworodnego mego za mój występek, owoc łona mego za grzech mojej duszy? Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre. I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?” (Mi 6.6.)

Jakie to proste, a jak trudno to zobaczyć przez te pluszowe zasłony…