Sługa wolności

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Zapachniało mi znowu klimatami Taize. Zbliża się spotkanie młodych w Poznaniu, a mnie udało się dziś przez cały dzień czytać książkowy wywiad z bratem Alois. Jest coś takiego co mnie fascynuje w tej wspólnocie i co tak trudno było mi budować w duszpasterstwie, a teraz jeszcze trudniej w seminarium. Wspólnota pojednania, zaufania i wolności. Wszyscy tak bardzo pragniemy tych wartości, ale jakoś, w swoim skażeniu grzechem, ciągle je rujnujemy. Bóg dał mi łaskę paru chwil spotkania z tą wspólnotą, dał mi łaskę kilku krótkich spotkań z bratem Roger. Nie miałem dotąd lepszej szkoły doświadczenia ewangelicznej wspólnoty.

Zapachniało mi znowu klimatami Taize. Zbliża się spotkanie młodych w Poznaniu, a mnie udało się dziś przez cały dzień czytać książkowy wywiad z bratem Alois. Jest coś takiego co mnie fascynuje w tej wspólnocie i co tak trudno było mi budować w duszpasterstwie, a teraz jeszcze trudniej w seminarium. Wspólnota pojednania, zaufania i wolności. Wszyscy tak bardzo pragniemy tych wartości, ale jakoś, w swoim skażeniu grzechem, ciągle je rujnujemy. Bóg dał mi łaskę paru chwil spotkania z tą wspólnotą, dał mi łaskę kilku krótkich spotkań z bratem Roger. Nie miałem dotąd lepszej szkoły doświadczenia ewangelicznej wspólnoty.

Przyglądałem się w Taize wielkiemu zaufaniu do młodych i tak zawsze staram się na nich patrzeć. Ufać do końca, ufać czasem aż do naiwności, z głęboką wiarą, że siane ziarno, choć rośnie powoli, w końcu wybije się w roślinę. Bez zaufania nie możliwe jest budowanie ewangelicznej wspólnoty. Demon podejrzliwości nie może w nas zwyciężyć, bo wtedy staniemy się podobni do faryzeuszy stawiających wyżej prawo niż człowieka, bo wtedy Kościół stanie się może dobrze zorganizowaną instytucją, ale nigdy wspólnotą. Pewnie dlatego młodzi tak chętnie jadą do tej małej, francuskiej wioski, żeby wyrwać się ze świata podejrzliwości, rywalizacji i zazdrości, w oazę zaufania i prostoty. Jak budować ten klimat zaufania? W Taize równie ważnym słowem jest pojednanie.

Ktoś kto ufa, musi być gotowy na zranienia, przygotowany na to, że ktoś go oszuka, wyśmieje, wykorzysta. Ufność to drugie imię miłosierdzia. Stąd na obrazie Jezusa Miłosiernego nieodłącznie widnieje napis: “Jezu, ufam Tobie!”. Brat Roger ufał, a jednocześnie nosił w sobie nieustanną gotowość na zranienia. Tak też skończył życie. Nie umarł naturalną śmiercią, ale został śmiertelnie zraniony. I to jak baranek, praktycznie za nic. Nie zginął z ręki ideologicznych przeciwników, czy zbuntowanych wrogów Chrystusa, ale z ręki chorej kobiety. Tylko taki człowiek mógł budować wspólnotę pojednania, przypowieść o pojednaniu. Tego też uczyłem się w Taize. Być przypowieścią o pojednaniu, z miłością patrzeć na ludzi, tak bardzo różnych, skomplikowanych, pokłóconych ze sobą i widzieć w nich Boże dzieci. Trzecią sprawą, która mnie poruszała w Taize, była szkoła wolności. Trudno się uczy ludzi wolności. Mamy w sobie jakieś dziwne ciążenie ku niewoli. Sami wpychamy się w uzależnienia, poszukujemy wspólnot, które zniewalają nas jak sekty, wolimy sztywne litery regulaminów i praw, żeby nie myśleć samodzielnie i nie brać żadnej odpowiedzialności. Można się świetnie schować za literą prawa, regulaminu, musztry. To z tego powodu Izraelici, w drodze do Ziemi Obiecanej ciągle wspominali Egipt, mimo, że żyli tam w niewoli, to przynajmniej ona była znaną i przewidywalną rzeczywistością. Wolność wymaga myślenia i odpowiedzialności za swoje decyzje. W niewoli nie podejmuje się decyzji samodzielnie, więc się za nie nie odpowiada. Jeszcze teraz słyszę nieraz tęsknotę za komuną. Ona też zwalniała z odpowiedzialności i pozwalała na to, że zawsze wszystko można było zwalić na reżim. Brat Roger miał jakąś ewangeliczną wrażliwość na wolność. Mało mówił o posłuszeństwie.

Sam bardzo rzadko nazywał się przełożonym, czy przeorem we wspólnocie. Uważał, że jest sługą komunii, sługą wolności. Ma tylko pomóc ludziom zagospodarować ich wolność i zaangażować ich w budowanie komunii. Dlatego Taize jest budowaniem wspólnoty na ludzkiej wolności. Tam nie przyjeżdża się z kwitkiem do podpisu, potrzebnym potem do zaliczenia praktyk religijnych. Tam nie wpisują młodych na listę członków organizacji czy ruchu, ale mówią im, że pod doświadczeniu Boga, trzeba sobie samemu znaleźć miejsce we wspólnocie swojego Kościoła.