Dobrych proboszczów dał mi Pan...

Autor tekstu
Ks. Rafał Sorkowicz SChr
Zawsze miałem szczęście do dobrych proboszczów. Najpierw w mojej rodzinnej parafii i potem, kiedy zostałem wyświęcony na kapłana (czy prezbitera, jak kto woli). Dlatego gdy słyszę słowo "proboszcz" to od razu w głowie i sercu pojawiają mi się skojarzenia: "ojciec", "opiekun", "przewodnik", "autorytet". Jestem Panu Bogu za tych wszystkich moich proboszczów naprawdę wdzięczny. Krótko rzecz ujmując: jestem szczęściarzem… Wiele lat temu, jedną z moich naczelnych zasad uczyniłem słowa: "ze wszystkimi da się dogadać". A jeśli ze wszystkimi to i z proboszczem, czemuż by nie... Także wówczas, gdy trzeba zastosować ewangeliczną zachętę, tudzież radę Jezusa, który wikarym (i proboszczom) podpowiada: "bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie" (Mt 10,16). Roztropność i nieskazitelność. Myślę, że te dwie cnoty w relacjach wikary-proboszcz są niezbędne w kształtowaniu dobrych i braterskich relacji. Plus odrobina dobrej woli.

Zawsze miałem szczęście do dobrych proboszczów. Najpierw w mojej rodzinnej parafii i potem, kiedy zostałem wyświęcony na kapłana (czy prezbitera, jak kto woli). Dlatego gdy słyszę słowo "proboszcz" to od razu w głowie i sercu pojawiają mi się skojarzenia: "ojciec", "opiekun", "przewodnik", "autorytet". Jestem Panu Bogu za tych wszystkich moich proboszczów naprawdę wdzięczny. Krótko rzecz ujmując: jestem szczęściarzem… Wiele lat temu, jedną z moich naczelnych zasad uczyniłem słowa: "ze wszystkimi da się dogadać". A jeśli ze wszystkimi to i z proboszczem, czemuż by nie... Także wówczas, gdy trzeba zastosować ewangeliczną zachętę, tudzież radę Jezusa, który wikarym (i proboszczom) podpowiada: "bądźcie roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie" (Mt 10,16). Roztropność i nieskazitelność. Myślę, że te dwie cnoty w relacjach wikary-proboszcz są niezbędne w kształtowaniu dobrych i braterskich relacji. Plus odrobina dobrej woli.

Mam świadomość, że w zakonnych wspólnotach o (meta)pozytywną relację jest nieco łatwiej. Bo nacisk na "wspólnotę" jest w zgromadzeniach zakonnych rzeczą podstawową, wręcz fundamentem życia według ślubowanych rad ewangelicznych. Żyjemy praktycznie 24 h obok siebie i ze sobą. Wspólne posiłki, modlitwy, spotkania braterskie, wspólnota dóbr materialnych i duchowych. To wszystko przybliża, scala, tworzy rodzinny klimat. Nie wspominając już o wspólnym zakonnym charyzmacie, łączącym nas, zakonników, w jedno. W ten oto sposób jedni drugich ciężary noszą, choć czasami wydaje się, że wielu z tych ciężarów braterskich unieść się nie da…

Wspomniałem wcześniej, że miałem (i mam nadal) szczęście do dobrych proboszczów. Po świeceniach trafiłem na parafię, w której pasterzował proboszcz wybitny, mający tysiące pomysłów duszpasterskich na minutę. Zadziwia mnie swoją pastoralną działalnością i gorliwością po dzień dzisiejszy. Dużo można się było przy nim nauczyć. Był też nadzwyczaj cierpliwy i wyrozumiały dla mnie, jako młodego (świeżo po święceniach) księżulka. Mój słomiany wielokrotnie zapał oraz młodzieńcze, nie zawsze mądre pomysły zderzały się z jego doświadczeniem. Swoją drogą, podziwiam anielską cierpliwość proboszczów do neoprezbiterów, którym wydaje się czasami, że zbawią cały świat… Drugi proboszcz, który z woli Pana stanął na mojej drodze, wieloletni Mistrz Nowicjatu w naszym zgromadzeniu zakonnym, był równie cierpliwy, co pierwszy. Darzył nas, swoich młodych kapłanów, ogromnym zaufaniem. Stwarzał na plebanii klimat przyjaznej atmosfery, co wieczór przesiadywał z nami dzieląc się swoim bogatym życiem duchowym i doświadczeniem zakonnego kapłaństwa. I znowu, mogłem się u jego boku nauczyć naprawdę wiele, co też chyba na dzień dzisiejszy jakoś owocuje. Trzeci proboszcz (mój obecny), miłośnik i znawca sztuki, przyjął mnie równie serdecznie, co pozostali. Jest człowiekiem nadzwyczaj zorganizowanym i poukładanym, czasami się podśmiechuję, że ma już zaplanowany i zorganizowany swój pogrzeb, tak by wszystko zagrało jak należy. Z dnia na dzień przekonuję się coraz bardziej, że jego obecność w moim kapłańskim i zakonnym życiu nie jest przypadkowa. Więcej, jest ona opatrznościowa. Moja romantyczna natura lekkoducha i "poety" bujającego czasami w obłokach, uczy się przy takim proboszczu czegoś nadzwyczaj w kapłaństwie cennego. Mianowicie: duchowego uporządkowania, usystematyzowania swoich działań i zajęć, jakiegoś porządku we wszystkim, co robię i jak żyję. No więc Panie Boże: "strzał w dziesiątkę"… Jesteś Wielki…

Kiedy byłem w Seminarium, zmarł mój ojciec. Przeżyłem to bardzo. Nie ukrywam, że po święceniach każdy kolejny proboszcz w jakiś sposób zastępował mi , tu na ziemi, mojego tatę. I mam głębokie, wewnętrzne przekonanie, że Pan Bóg tak to wszystko układa, stawiając na mojej drodze proboszczów, którzy mnie wiele dobrego uczyli i uczą, jak ojciec syna. Za co też mojemu Panu z serca dziękuję…

Co zaś do relacji "podwładny – przełożony", nie będę zbytnio filozofował i teologizował. Jesteśmy grupą facetów w sutannach (habitach), którzy wierzą w Boga i poświęcają Mu swoje życie. Mamy różną przeszłość, różne charaktery, różny temperament, różne przyzwyczajenia. Ciężarów braterskich do uniesienia jest więc od groma i trochę. Nie ma co biadolić, narzekać, frustrować się niepotrzebnie. Jeżeli ktoś uczciwie i gorliwie oddaje się kapłańskiemu pasterzowaniu, to i gorliwie (czyt. pokornie) znosić będzie trudy swoich słabości i słabości innych. Byleby w tym wszystkim być blisko siebie, na kolanach i przy ołtarzu, na plebanii i w kościele, wieczorem przy lampce dobrego wina i w samotni swojego pokoju. Roztropnie i nieskazitelnie. Z wiarą i pokorą. Ponad nasz męski egoizm można się wznieść, przy pomocy łaski Bożej (posłuszeństwo), oraz pokornego wysiłku pracy nad sobą (ubóstwo) i przeżywania siebie (czystość). Polecam też odrobinę "dobrego humoru"… To zawsze działa. Sfrustrowany smutas nie dogada się z nikim… Nawet ze świętym Proboszczem.