Dążenie do zera

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Znów sobie wpycham do głowy fundamentalną świadomość tego, że życie nie jest moje, że jest mi dane przez Boga i najlepiej je zrealizuję, kiedy przyjmę Jego wolę. Wszystkie moje ludzkie plany prędzej czy później mnie zawiodą i doprowadzą do bankructwa. Jedynym zwycięstwem człowieka jest Bóg! Kiedy sami z siebie robimy bogów idziemy w stronę absurdu, w stronę tak skomplikowanego życia, że już nikt nie umie tego wszystkiego rozplątać. Do życia według tej świadomości bardzo mi jest potrzebna pokora.

Znów sobie wpycham do głowy fundamentalną świadomość tego, że życie nie jest moje, że jest mi dane przez Boga i najlepiej je zrealizuję, kiedy przyjmę Jego wolę. Wszystkie moje ludzkie plany prędzej czy później mnie zawiodą i doprowadzą do bankructwa. Jedynym zwycięstwem człowieka jest Bóg! Kiedy sami z siebie robimy bogów idziemy w stronę absurdu, w stronę tak skomplikowanego życia, że już nikt nie umie tego wszystkiego rozplątać. Do życia według tej świadomości bardzo mi jest potrzebna pokora. 

Ku radości moich braci skończyłem czytać Autobiografię Gandhiego. Jest szansa, że nie będę ich zanudzał opowieściami z jego życia. Ale jedno jeszcze muszę wspomnieć. Na koniec książki Gandhi przyznaje się do swojego największego dążenia: "muszę sprowadzić siebie samego do zera". Najdalej posunięta granica pokory prowadzi do odkrycia prawdy. Bez tego dążenia do zera moje widzenie ludzi i świata będzie nieczyste i nie dojdę do spotkania z Bogiem. Namiętności i pragnienia, sympatia i złość nie pozwolą mi stanąć w prawdzie i zawsze będą naginać moje widzenie w swoją stronę. Prawda jest czymś najbardziej obiektywnym i nigdy do niej dotrę jeśli będzie we mnie mój egoizm. Ja jestem Prawdą - mówi Jezus. Może tak o sobie powiedzieć, bo w jakimś sensie, na krzyżu, doprowadził siebie do zera, wyzerował swoją wolę, aby całkowicie pełnić wolę Ojca. Dziś przypomniałem sobie też bardzo wyraźnie, że również moje kapłaństwo nie jest moje i dlatego nie mogę go realizować po swojemu. Nie zostałem księdzem tylko na własną prośbę, ale na wyraźne zaproszenie i zezwolenie Jezusa. Nie musiał mi dawać tego wielkiego pragnienia bycia księdzem, nie musiał tak układać okoliczności, abym mógł działać w Jego osobie.

Ciągle tak mało rozumiem do jak wielkiego szczęścia powołał mnie Pan, jak obficie mnie obdarował! Jeśli nie będę żył prawdą, że kapłaństwo nie jest moje lecz Chrystusa, będę ciągle skazywał siebie na rozczarowania i smutek, będę ciągle miał niezaspokojone roszczenia wobec Boga, Kościoła, świata. Tu gdzie dziś jestem - jest kapłaństwo Chrystusa, tam, gdzie chciałbym dziś być - jest moje kapłaństwo. Czasem chciałbym się schować za ścisłą klauzurą mniszego zakonu i mieć święty spokój z całą masą przekraczających mnie spraw, ale Bóg tego nie chce, bo inaczej dawno tam bym się znalazł. Marzy mi się już spokojna parafia i chętnie bym ją nawet zamienił z moją codzienną, skomplikowaną walką o świętość przyszłych kapłanów, ale póki co Bogu bardzo zależy bym był tu gdzie jestem, bo tu gdzie jestem jestem Jego kapłanem. I jest w tym jakiś paradoks kapłańskiej radości. Największą radością księdza jest pełnić wolę Boga i być tam gdzie On chce. Mam więc w sobie takie dążenie do zera, żeby wyzerować moje własne prośby i zacząć realizować prośby Jezusa, żeby wyzerować moje osobiste odczucia i zacząć rozumieć jak czuje Bóg. W tym jest droga do odkrycia miłości Bożej, do poznania Prawdy, którą jest Bóg. Taka właśnie Prawda wyzwala mnie od moich namiętności, ambicji, ludzkich pragnień. Dążąc do zera w świecie moich poruszeń robię miejsce na poruszenia Ducha Świętego.