Sumienia księży

Autor tekstu
Pastores 44 (3) 2009
z JÓZEFEM AUGUSTYNEM SJ, rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym, redaktorem naczelnym „Życia Duchowego”, rozmawia ks. Wojciech Węckowski

z JÓZEFEM AUGUSTYNEM SJ, rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym, redaktorem naczelnym „Życia Duchowego”, rozmawia ks. Wojciech Węckowski

Czy sformułowanie „kapłańskie sumienie” jest poprawne? Czy można tak określać sumienie księdza?

Jest to – w moim odczuciu – pojęcie robocze. W teologii moralnej nie kategoryzuje się sumienia ze względu na funkcje. Nie mówi się o sumieniu księdza, ojca, polityka, handlowca. Chodzi po prostu o sumienie osoby wierzącej, o głos Boga przemawiający do człowieka, który żyje w konkretnym stanie i pełni określoną funkcję. Im ważniejsza funkcja, tym większa odpowiedzialność sumienia. Ale samo pojęcie sumienia jest jednakowe dla wszystkich wierzących. Pojęcie „sumienie kapłańskie” może być dla środowisk pozakościelnych nieco mylące. Może sugerować, że my, księża, mamy jakieś specjalne kryteria rozeznania grzechu, przebaczenia, pokuty. Tymczasem nasze kryteria moralne są takie same, jak wszystkich chrześcijan. Pojęcia „sumienia kapłańskiego” używamy na przykład w rozważaniach dla księży. Trzeba je tylko dobrze rozumieć.

Dlaczego jednak na sumienie księdza zwracamy szczególną uwagę?

Ponieważ jest ono lustrem dla setek, tysięcy sumień i winno być wzorem prawości moralnej. Sumienie księdza musi być wyćwiczone w rozeznawaniu duchowym. Osoba prywatna, która nie pełni żadnej funkcji ani w rodzinie, ani w społeczeństwie, ma ograniczony wpływ na innych. Ale już sumienie ojca i matki mocno oddziałuje na kształtowanie się sumienia ich dzieci. A cóż dopiero sumienie księdza, który setki, tysiące ludzi katechizuje, spowiada, naucza. Ksiądz powinien być biegły w ocenianiu stopnia wolności, świadomości, ciężaru materii ludzkiego czynu.

Spowiednicy podejmują nieraz decyzje za penitentów. Deklarują sami, bez uprzedniego rozeznania stopnia wolności wewnętrznej czy świadomości sumienia penitenta: „To jest grzech ciężki” lub: „To nie jest grzech ciężki”. Takie stwierdzenia bywają nieraz dużym nadużyciem. O grzechu ciężkim decyduje przecież nie tylko materia, ale także stopień świadomości i wolności. A tego nie może zbadać nikt inny, jak tylko sam penitent. On sam wie najlepiej, czy dany czyn był, czy też nie był świadomy i wolny. U źródeł apodyktycznych deklaracji księży w konfesjonale: „To jest grzech ciężki” bywa nieraz ich lękliwe sumienie. Ono każe im podejmować decyzję za penitentów.

Jakie winno być sumienie kapłańskie?

Delikatne, wrażliwe, czułe, ale też prawe, pewne, obiektywne. Relatywizm i subiektywizm wielu wiernych sprawiają, iż brakuje im nieraz zmysłu moralnego. W ocenie pewnych rozwiązań moralnych odwołują się nie tyle do przykazań, ile raczej do panujących zwyczajów, trendów cywilizacyjnych, mód. Księdzu jednak nie może nigdy zabraknąć zmysłu moralnego, stąd też zobowiązany jest on do szczególnej odpowiedzialności za formację swojego sumienia.

Czasami księża mówią penitentom: „Biorę to na swoje sumienie”. Czy mają prawo tak mówić?

W sytuacjach wyjątkowych, w których penitent nie jest w stanie sam zdecydować w swoim sumieniu, ksiądz może wesprzeć go w jego niepewności i zalęknieniu. Branie kogoś na swoje kapłańskie sumienie jest dopuszczalne jednak tylko w przypadku skrupułów i głębokich lęków. Winno mieć ono charakter doraźny i leczniczy. Nie może jednak utrwalać niedojrzałości czy wręcz kalectwa sumienia penitentów. Ksiądz winien sobie jasno powiedzieć: A kimże ja jestem, żebym brał odpowiedzialność za drugiego człowieka w jego sumieniu? Lekkie deklarowanie: „Biorę to na swoje sumienie” może być wyrazem wyniosłości, pychy i lekceważącego podejścia do wiernych. Pewnych penitentów dobrze jest niekiedy zostawić w ich niepokojach sumienia i – zamiast rozwiązywać im problemy, deklarując: „To jest grzech ciężki” lub: „To nie jest grzech ciężki” – zachęcić ich raczej do modlitwy o światło Ducha Świętego dla dokonania moralnego rozeznania. Abp Kazimierz Nycz upomniał nie tak dawno jeden z ruchów kościelnych założonych w jego diecezji, by przestrzegano w jego wspólnotach zasady osobistej wolności w spowiedzi i kierownictwie duchowym. Spowiednik winien uczyć penitenta, by ten zaufał swemu własnemu sumieniu, a nie uzależniał się od sumienia księdza. Zaufanie swemu dobrze uformowanemu sumieniu jest de facto zaufaniem Bogu.

Jednak wielu wiernych ma zdeformowane sumienie.

I jest to ważne wyzwanie dla spowiedników. Nie sztuka spowiadać penitentów o dobrze urobionym sumieniu. Osobom mającym zdeformowane sumienie konieczny jest stały spowiednik, któremu zaufają i dadzą mu się prowadzić. Wymaga to czasu, mądrości, ofiarności. Nie uleczy się takich osób, decydując za nich i dyktując im jak dzieciom, co jest grzechem, co nim nie jest itp.

Czy sumienie seminarzysty – zdaniem Ojca – staje się inne, gdy otrzyma on sakrament święceń?

Niestety, wielu kleryków i księży myśli magicznie o święceniach. Święcenia zastają alumna w określonym stanie sumienia i w pracy duszpasterskiej odwołuje się on do takiego stanu sumienia, jakie wyniósł z seminarium. Sumienie jest jakby żywym organizmem, to „żywy głos”, owoc słuchania słowa Bożego. Trzeba to nieustannie podkreślać. Święcenia zobowiązują do wyjątkowej troski o rozwój sumienia, której – i tego możemy być pewni – towarzyszy szczególna łaska Boża. Liczenie jednak na to, że same święcenia zmienią coś mechanicznie w przyjmującym je, to czysta magia.

Co stanowi największe zagrożenie dla formacji sumienia seminarzystów i ich pasterzy? 

Lekceważenie Boga i Jego słowa. Kiedy lekceważymy jakąś osobę, nie traktujemy poważnie tego, co ona mówi, do czego zaprasza. Kiedy syn lekceważy ojca, nie słucha jego przestróg, upomnień, pochwał. Podwójne życie, bezduszność, powierzchowność, rutyna, chciwość, nieposłuszeństwo biskupowi, łamanie celibatu – to konsekwencje lekceważenia Boga. Historia Dawida pokazuje, jakie staje się sumienie człowieka, który zlekceważy Boga. Dawid piastował najwyższą funkcję, był postawiony na szczycie. Ale ona nie obroniła go przed lekceważeniem głosu Boga. Funkcja jako taka nie broni człowieka przed demoralizacją. Mało tego, władza związana z funkcją, jest arcyniebezpieczna. Aleksander Sołżenicyn mówi, że władza to trucizna, i wiadomo to od tysiącleci. Jedynie dla człowieka, który wierzy, że jest nad nim coś wyższego – i jest świadom własnej ograniczoności – władza nie jest jeszcze śmiertelną groźbą. Dla ludzi bez owej świadomości władza to jad. Jeżeli się nim zarażą, nie ma ratunku. Wszystkie skandale księży to problem nadużycia władzy, która zapomniała, że ma nad sobą wyższą władzę. Kiedy człowiek zlekceważy Boga, zakłamanie przychodzi automatycznie, a po nim nieprawość.

I nie ma ratunku?

Gdy człowiek ulegnie zakłamaniu i otworzy przed sobą szeroką drogę do demoralizacji, nie ma ratunku. Traci bowiem wtedy rozum. Potwierdzają to dziesiątki przypadków niemoralnych zachowań, księży i nie księży, młodych i starych, bogatych i biednych. Już zdemoralizowane piętnastolatki robią rzeczy straszne. Aby coś się zmieniło u takiej osoby, musi dokonać się autentyczny cud, a ten jest możliwy tylko wówczas, gdy człowiek zrezygnuje z władzy. Nikt tak naprawdę nie ma przecież żadnej władzy nad drugim, a naszą posługę duszpasterską słusznie nazywamy służeniem. Za dużo w Kościele mówimy o godności i władzy kapłańskiej, a za mało o tym, że jesteśmy jedynie nieużytecznymi sługami. Nawrócenie z każdego grzechu zaczyna się od poważnego traktowania Boga jako Ojca, a bliźniego jako brata. Człowiek stworzony jest po to, aby Pana Boga chwalił, a brata szanował i miłował. To jest zasadnicze źródło prawości sumienia.

Czy nie sądzi Ojciec, że każdy z nas, księży, ma dobrze uformowane sumienie, ale niekiedy jest ono jakby w stanie uśpienia? Jeżeli tak, to co trzeba zrobić, żeby z tego letargu, z tej hibernacji je wyciągnąć?

Zastosowanie pojęcia „hibernacji” do sumienia jest ryzykowne. Sugeruje, że wystarczy przycisnąć jakiś guzik, na przykład odbyć spowiedź, a ono ożyje. To nie jest takie proste. Trzeba by mówić raczej o śmierci lub o zabiciu sumienia. By zabite sumienie ożyło, potrzebny jest cud zmartwychwstania. Ojciec z przypowieści o dwóch synach nie mówił o hibernacji syna marnotrawnego, ale o jego śmierci. Kiedy człowiek całe lata żył w zakłamaniu, musiałby zaprzeczyć całemu swemu życiu, stwierdzić, że się pomylił, że kłamał. Ale by tak powiedzieć do siebie, trzeba cudu. Tu jest odpowiedź na pytanie, dlaczego współpracujący z UB nie są w stanie przyznać się do winy.

W jaki sposób formować sumienia przyszłych kapłanów w seminarium duchownym? Co robić?

Sumienie to nie budzik, który da się ustawić, nakręcić; to również nie komputer, który da się zaprogramować, sformatować. Nie łudźmy się, mówienie i czytanie o sumieniu nie ustawią nam sumienia. Konferencje o sumieniu w seminarium są potrzebne, ale one dopełniają osobiste słuchanie słowa Bożego i dostosowywanie do niego swojego życia, serca, sumienia.

Co robić? To pytanie trzeba rozpisać na kilka innych: Co powinni robić alumni? Co powinni robić przełożeni, wychowawcy? Jakie powinny być struktury seminaryjne? Każdy oczywiście na swoim miejscu musi wykonać dobrze swoją pracę. Najważniejsze jest jednak pytanie: Co powinni robić alumni? Nawet przy nienajlepszych strukturach i przy nieporadnym zachowaniu wychowawców alumn może ukształtować w sobie dojrzałe, samodzielne, prawe i przejrzyste sumienie.

Młody człowiek, w tym także kleryk, może jednak ulegać złym wpływom.

Zły przykład ze strony starszych naraża na fałszowanie sumienia. To prawda. Złe struktury, w które wpisana jest dwuznaczność moralna, także może wpływać negatywnie na formację sumienia. Ma to miejsce zwłaszcza u osób o niskiej motywacji moralnej i duchowej.

Ogólne pytanie: „Co robić?” przełóżmy na konkrety.

Poważnie potraktować codzienną medytację opartą o słowo Boże. To na medytacji alumni konfrontują swoje odczucia, pragnienia, lęki, odruchy i czyny ze słowem Bożym. Stąd zasadnicze pytanie formacyjne: Co dzieje się na codziennej porannej medytacji? Jak wpływa ona na codzienne myślenie, mówienie, zachowanie. Nieszczerość naszej modlitwy decyduje o zakłamaniu sumienia. Po drugie, konieczna jest szczera spowiedź oraz przejrzysty dialog kierownictwa duchowego. Prawości sumienia alumnów służą ich otwarte rozmowy z rektorem. Kiedy młody człowiek szczerze przyznaje się do błędu wobec osoby, która decyduje o jego dopuszczeniu do kapłaństwa, ma wielką szansę stać się kapłanem prawym. Kiedy syn szczerze rozmawia z ojcem, chociaż sporo go to kosztuje, wchodzi na drogę prawości. W seminarium trzeba kłaść mocny nacisk na osobistą odpowiedzialność każdego alumna przed Bogiem. Odpowiedzialności za nieuczciwość własnego sumienia nie można zrzucić na kogokolwiek. Każdy sam odpowiada za prawość czy nieprawość swego sumienia.

Człowiek jest jednak istotą kruchą i do wszystkiego się przyzwyczaja. Stąd też trzeba nieustannie uważać na rutynę, „otrzaskanie się” ze świętością, obojętność na braci. Trzeba przyłapywać się też na myśleniu korporacyjnym, w imię którego solidarność grupowa jest ważniejsza od zasad moralnych. Człowiekowi wrażliwemu na Boga nie grozi zafałszowanie sumienia także wtedy, gdy codzienność odsłania jego słabość, niepewność siebie, rozliczne pokusy. Decydująca staje się wówczas duchowa intuicja, która podpowiada, co jest czyste, a co nieczyste, co uczciwe, a co nieuczciwe.

Co mieliby robić przełożeni, wychowawcy, by zagwarantować alumnom dobrą formację sumienia?

Niech każdy żyje autentycznie swoim powołaniem i uczciwie robi to, co polecił mu biskup. W seminarium nie powinny pracować osoby rozmyte moralnie,  które  jawnie  czy  półjawnie prowadzą  nieprzejrzysty  tryb  życia. Alumni jako wielka zbiorowość mają niezwykłą intuicję. Doskonale wiedzą, co w trawie piszczy. W wielu wypadkach trzeba by ich posłuchać. Troska o moralną prawość wszystkich pracujących w seminarium winna być stawiana ponad wszystko.

Wstąpiłem do nowicjatu jezuitów, mając 15 lat. Magister i jego pomocnik mówili do nas jak do starych zakonników, a myśmy z tego niewiele łapali. Owo „gadanie zakonne” tamtych odległych czasów z pewnością nam nie szkodziło, ale też nie jestem pewien, czy bardzo nam pomagało. Wymazały się z mojej pamięci niemal wszystkie konferencje wychowawców z nowicjatu, choć doskonale pamiętam czytane wówczas lektury duchowe. Decydujący jednak – w moim odczuciu – był zakonny klimat: starzy bracia modlący się w kaplicy, szczera troska magistra o nas, jego spokój, prawdziwie braterskie rekreacje, cisza nocna. A kiedy w czasie formacji zdarzył się wypadek, że jeden ze współbraci doświadczył jawnej prowokacji homoseksualnej ze strony kolegi, poszedł do rektora i prowokator został usunięty jeszcze tego samego dnia. Wszystko było jasne, jednoznaczne.

Niektóre seminaria przypominają XIX-wieczny model rodziny, gdzie przełożony (nie ze względu na osobowość, ale na funkcję) jest surowym tatusiem i może wyrzucić z seminarium, stąd też w rozmowie z nim trzeba być bardzo ostrożnym. Spowiednik zaś i ojciec duchowny (także nie ze względu na osobowość, ale na funkcję) zachowuje się z kolei jak dobra mamusia, której wszystko można powiedzieć, bo ta nie wyciągnie większych konsekwencji. Nie jest to zbyt zdrowe. Klerycy w określonych sytuacjach winni to samo usłyszeć zarówno z ust rektora, jak i ojca duchownego. Seminariom potrzebny byłby model zbliżony bardziej do współczesnej rodziny partnerskiej. Ojciec i matka winni posługiwać się tymi samymi kryteriami pedagogicznymi. Kiedy w czasie rekolekcji, rozmawiając z alumnem, widzę, że potrzebna jest mu rozmowa z rektorem, zachęcam go: „Idź do rektora i powiedz szczerze...”. A on na to: „On mnie wyrzuci?”. Odpowiadam: „Może się to zdarzyć... Zaryzykuj, ale nie daj się wyrzucić. Bądź szczery i proś o szansę”. Takie rozmowy uczynią z alumna prawego księdza. Takie rozmowy są jednak możliwe, gdy alumni są traktowani po partnersku, z całym szacunkiem, w duchu prawości i sprawiedliwości.

Jak na formację sumienia wpływają struktury?

Rozwiązania strukturalne muszą być przejrzyste moralnie. Winny też liczyć się z wrażliwością młodych ludzi. Seminarium ma zadbać, by do struktur nie zakradło się, choćby małe, zakłamanie, dwuznaczność. Lata temu zapytałem jednego z wychowawców: „Czy klerycy mają prawo posiadania telefonów komórkowych?”. Odpowiedział: „Nie”. „A jak jest naprawdę – mają czy nie mają?” Usłyszałem odpowiedź: „Niestety, mają”. Dziś ten problem jest rozwiązywany inaczej. Ale jest to przykład strukturalnego zakłamania. W czasie rekolekcji zachęcam alumnów do wierności przepisom zewnętrznym, bo ona – w połączeniu ze szczerą modlitwą – gwarantuje prawość sumienia. Ale te muszą być sprawiedliwe.

Inny przykład – zakaz picia alkoholu w ciągu sześciu lat seminarium. Obowiązuje on w niektórych seminariach. Rozumiem intencje wychowawców. Wyrzeczenie się szklanki piwa czy lampki wina to drobiazg. Ale... gdy mimo wszystko alumn w gronie rodziny czy przyjaciół ulegnie pokusie i wypije lampkę... Czy należy z tego robić problem? W takim bezwzględnym zakazie łatwiej ukryć skłonności do alkoholu. To tylko przykład nadgorliwości pedagogicznej, która kieruje się lękiem.

Trzeba często mówić alumnom o prostej męskiej uczciwości, bo kiedy jej brakuje, brakuje wszystkiego. Ale trzeba też pomóc im dochować jej poprzez wychowanie oparte na zaufaniu i szczerym dialogu, a nie na lękowym mnożeniu zakazów. Zwolenników całkowitej abstynencji kleryków prosiłbym, by wczuli się w moje intencje. W seminarium nie powinno się pić alkoholu. To jest jasne. Inny, o wiele trudniejszy problem – oglądanie pornografii. Czy wystarczy zakaz? Czy to da się kontrolować? Konieczne jest odwołanie się do prawości sumienia i wolności alumna. Inaczej nie można. Dalsze problemy: chciwe zabieganie o pieniądze połączone z niewrażliwością na ubogich; egocentryczne dbanie o swoje, rozpychanie się we wspólnocie...

Mało nieraz zwracamy uwagę alumnów na te ważne sprawy. A to są właśnie sytuacje egzystencjalne, w których kształtuje się prawość i wrażliwość sumienia przyszłego kapłana.

Czy we współczesności mamy kogoś, w kogo powinniśmy się wpatrywać, na kim moglibyśmy się wzorować w kwestii prawości sumienia?

Nie chcę tu powtarzać listy świętych. Dużo czytałem literatury łagrowej. Stąd też do litanii świętych chciałbym dodać kilka nazwisk wybitnych autorów i ich dzieła: Archipelag GUŁag Aleksandra Sołżenicyna, Stromą ścianę Eugenii Ginzburg, Opowiadania kołymskie Warłama Szałamowa, Życie i los Wasilija Grossmana czy też Inny świat naszego Herlinga-Grudzińskiego. Ta literatura to wielkie świadectwo prawości sumienia w piekle sowieckich więzień i łagrów. Oczywiście, takich ludzi było wielu, ale przeżyli i dali świadectwo tylko nieliczni.

W Archipelagu GUŁag Sołżenicyn opisuje sposób, ten jeden jedyny, w jaki można było obronić uczciwość sumienia: „Czego potrzeba, aby być silniejszym od śledczego i całego tego potrzasku? Trzeba wejść do więzienia bez drżenia o swoje zostawione za bramą, pełne ciepła życie. Trzeba na progu sobie powiedzieć: Moje życie się skończyło, trochę za wcześnie, ale co zrobić. Na wolność nigdy już nie wyjdę. Pisane mi jest, że zginę: teraz albo trochę później, ale później będzie nawet jeszcze ciężej, lepiej więc prędko. Nie mam już nic własnego. Bliscy umarli dla mnie... i ja dla nich umarłem. Ciało moje jest dla mnie od dzisiaj czymś obcym i bezużytecznym. Tylko duch mój i moje sumienie są dla mnie dalej drogie i ważne. Takiemu więźniowi śledztwo może nie dać rady”[1]. Wielkim świadkiem wierności sumienia był także ks. Franciszek Blachnicki, czego wyraz dał w Rekolekcjach więziennych. Żyjemy dzisiaj w normalnych warunkach, a te świadectwa mają służyć wewnętrznemu zawstydzeniu. Oni za wierność sumieniu płacili taką cenę, a ja?

Sumienie musi być ważniejsze od wszystkiego, co – po ludzku rzecz biorąc – jest dla człowieka drogie i ważne: więzi uczuciowych, kariery, posiadania, podobania się innym, wygody, opinii, doznań zmysłowych itp. Współczesna cywilizacja, która planuje nam życie, jakby Boga nie było – paradoksalnie rzecz ujmując – daje nam szansę nieustannego potwierdzania prawości naszego sumienia.

opracowaliMarek Biegalski i Anna Foltańska

[1] A. Sołżenicyn, Archipelag GUŁag 1918 – 1956. Próba dochodzenia literackiego, tłum. J. Pomianowski (M. Kaniowski), Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2008, s. 127.