Zamykanie furtek

Autor tekstu
ks. Andrzej Przybylski
Ledwie znalazłem to miejsce. Jakaś pani zamiatająca ulicę wskazała mi palcem aleję kasztanową i drewnianą bramę. "To za tą bramą! Tam mieszkają siostry!" - powiedziała te słowa z taką oczywistością, jakby tysiące razy wskazywała już ten kierunek. Podjechałem pod duże drewniane wrota i zamiast jakiegoś pobożnego emblematu zobaczyłem na nich znak zakazu wjazdu a pod nim dziwną uwagę: "Nie dotyczy kapłanów".

Ledwie znalazłem to miejsce. Jakaś pani zamiatająca ulicę wskazała mi palcem aleję kasztanową i drewnianą bramę. "To za tą bramą! Tam mieszkają siostry!" - powiedziała te słowa z taką oczywistością, jakby tysiące razy wskazywała już ten kierunek. Podjechałem pod duże drewniane wrota i zamiast jakiegoś pobożnego emblematu zobaczyłem na nich znak zakazu wjazdu a pod nim dziwną uwagę: "Nie dotyczy kapłanów". 

Wjechałem więc do środka dotykając wcześniej białej koloratki pod szyją, dla sprawdzenia czy mam przy sobie jakiś znak kapłańskiej tożsamości. Znalazłem się więc przed domem sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie koło Sochaczewa. O siostrach sporo czytałem już w gazetach, ale nie miałem żadnych nadziei na przeżycie jakiegoś cudu. Tak zwyczajnie, miałem olbrzymią ochotę pomodlić się w jakimś spokojnym i omodlonym miejscu. Na ciasnym podwórku stało sporo ludzi, a pośrodku nich zakonnica w czerwonym welonie. Docisnąłem swój samochód w jedyne wolne miejsce i krótko się przedstawiłem zebranym. Na nikim nie zrobiło najmniejszego wrażenia to, że przyjechał rektor seminarium. Ucieszyłem się, że zostałem natychmiast sprowadzony do szeregu i że siostry zaczęły mi mówić po bratersku per ty. Na początek poprosiłem tylko o wskazanie drogi do kaplicy. Siostra z uśmiechem wskazał mi kierunek, ale dodała też, że koniecznie zaprasza po modlitwie na wspólną kawę. Przez tę kawę trochę mi zapachniało siostrzyczkami, które w imię swojej kobiecej gościnności gotowe są robić konkurencję nawet samemu Jezusowi.

Kaplica w domu sióstr okazała się zaskakująco mała, a do tego jeszcze przedzielona kratą. Najważniejsze, że natychmiast można było zobaczyć wystawiony w złocistej monstrancji Najświętszy Sakrament. Świeciło od niego, jak od jakiegoś wielkiego i mocnego reflektora. Poczułem się w miejscu przeznaczenia, tak jakbym z labiryntu różnych uliczek nagle trafił do celu. Cudowne ubóstwo Jezusa, blask Jego miłosierdzia bijący z każdego kąta tej prostej kaplicy. Zapomniałem się w modlitwie. Kiedy zesztywniały mi nogi od klęczenia zobaczyłem, że minęła już godzina odkąd wpatruję się w Jezusa. Lubię takie boże smaki, kiedy Bóg wyłącza mi moje myślenie o Nim, moje odczuwanie Go, a zostaje jakaś prosta komunia obecności, jakieś tajemnicze doświadczenie, że On jest a ja jestem przy Nim. Wybiło południe i po drugiej stronie krat pojawiły się siostry w czerwonych płaszczach, takich jakie planowała św. Siostra Faustyna dla swojego nowego zakonu. To miały być szaty Męki, płaszcze Krwi Pańskiej niedostępne dla zasadzek szatana. Siostry odmówiły brewiarz i Koronkę do Bożego Miłosierdzia w intencji konających. Ja modliłem się za kleryków, kapłanów, za siebie samego z poczuciem olbrzymiej, własnej grzeszności. Szczególnie mocno modliłem się za jednego z naszych kleryków walczącego o wytrwanie w powołaniu.

Po tej cudownej modlitwie siostra nie darowała spotkania przy kawie. Na szczęście okazało się, że nie będzie to żadne towarzyskie spotkanie, ale mądra i rzeczowa rozmowa o Panu Bogu i Jego cudach. "Ludzie, którzy tu przyjeżdżają muszą najpierw pozamykać furtki, żeby ich serce nie było dziurawe, żeby łaska Boża nie zmarnowała się, a co gorsza, żeby diabeł nie wchodził do serca ze swoim zniewoleniem" - tłumaczyła nam Służebnica Bożego Miłosierdzia. A potem zaczęła nam rysować na białej serwetce koło z literką J w środku. To miał być obraz naszej duszy. Na białym polu zaczęła dalej malować czarne plamy - znak naszych grzechów. Potem pojawiły się linie oznaczające pęknięcia. To miało oznaczać schematy w które weszliśmy i które czynią nasze serce zamknięte na nowe propozycje Boga. Wreszcie na obwodzie koła zaczęła rysować furtki, takie dziury niszczące granice okręgu. "Każde nasze zetknięcie się z czymś złym, z jakąś praktyką, która pochodzi od Złego otwiera taką furtkę w duszy dla diabła, który rani nas i zniewala. Wtedy już nie wystarcza spowiedź z aktualnych grzechów, trzeba się wtedy przyjrzeć życiu i zobaczyć przez co z naszej przeszłości diabeł mógł wejść w nasze serce. Trzeba odkryć wszystkie te furtki i pokazać je Jezusowi, najlepiej w sakramencie spowiedzi, z wielką prośbą, żeby Jezus, je szczelnie pozamykał". Jeśli nie pozwolisz Jezusowi pozamykać tych furtek, mimo twoich najlepszych chęci wciąż coś w twoim życiu będzie nie tak. Będziesz się modlił, a jakby łaska Boża sama z ciebie uciekała. Będziesz chciał dobrze, a coś będzie ciągle szarpać twą duszę ku złu. To wszystko sprawiają te niezamknięte furtki duszy.

Po tej katechezie nastąpił czas świadectw. Rzeczywiście tutaj "cuda gonią cuda".