Na której stacji?

Autor tekstu
ks. Krzysztof Sieniawski
Kończąc Wielki Post, wchodząc w Wielki Piątek, moja myśl biegnie w kierunku drogi krzyżowej. Tyle różnych tekstów pasyjnych miałem okazję słuchać w tym roku, czytać, rozważać: dziecięce, młodzieżowe, dla dorosłych – każdy miał te same stacje, tyle samo, ale każdy miała inny język. Przez Wielki Post pozostaje we mnie obecne zdanie z pierwszego rozważania wielkopostnej drogi krzyżowej, znalezione gdzieś w sieci: „Kościół zaczął sprawować nabożeństwo drogi krzyżowej, bo zauważył, że jest to droga każdego człowieka”. Pomyślałem: czy nie jest to szczególnie droga kapłana?

Kończąc Wielki Post, wchodząc w Wielki Piątek, moja myśl biegnie w kierunku drogi krzyżowej. Tyle różnych tekstów pasyjnych miałem okazję słuchać w tym roku, czytać, rozważać: dziecięce, młodzieżowe, dla dorosłych – każdy miał te same stacje, tyle samo, ale każdy miała inny język. Przez Wielki Post pozostaje we mnie obecne zdanie z pierwszego rozważania wielkopostnej drogi krzyżowej, znalezione gdzieś w sieci: „Kościół zaczął sprawować nabożeństwo drogi krzyżowej, bo zauważył, że jest to droga każdego człowieka”. Pomyślałem: czy nie jest to szczególnie droga kapłana?

Jest to droga każdego z nas. Można więc różnie przejść każdą ze stacji, jak różne są rozważania dla dzieci, młodzieży i dorosłych: czasami banalne, układane „dla dzieci”, a czasami tak mocne, że przeszywają do głębi. Można też nie przejść jej w ogóle. Czy można zatrzymać się na jakiejś stacji? Czy można nie pójść dalej? Można. Czy ksiądz może nie iść dalej? Może. Wystarczy tylko (!) czytać rozważania, drukować, rozdawać… i w życiu nie iść za nimi. Można zatrzymać się na którejś stacji w całkowitej wygodzie (ów paradoks ludzkiego krzyża, który staje się wygodny!). Przestraszyć się ryzyka, szorstkości drewnianej belki, o którą na co dzień trzeba się ocierać w kancelarii, w szkole, w Internecie; przestraszyć ciężaru odpowiedzialności za innych, czasu który będzie ona pochłaniała. Można zatrzymać się na stacji rodzinnego domu i nigdy (dokładnie) z niego nie wyjść, trochę ze strachu, a trochę z wygody… I można też dobrze się poczuć przy Cyrenejczyku, który jest dobrym człowiekiem – tym, który bierze ciężar – choć trochę ciężaru! – ale z drugiej strony ile jemu sił wystarczy? Można oddać swój krzyż innym i samemu palcem go nie tknąć (o nie, tak nie zrobił Jezus!). I zachłysnąć się można dobrocią Weroniki, która kobiecą delikatnością i z wrażliwością płci pięknej zechce nam ulżyć w cierpieniu (pasterskiego trudu, niezrozumienia, samotności) – ach, jaka dobra może się okazać współczesna Weronika! I można na stacji rozbić namiot, a nawet w mieszkanie zainwestować. 

Kolejne stacje też mogą być dobrym przystankiem, by na jakiś czas odłożyć swoją drogę krzyżową. Bo przecież w załamaniu nad grzechem, błędami, własną nieudolnością mogę tak mocno przylgnąć do ziemi za pierwszym, za drugim i za trzecim razem, że nie ruszę się z miejsca, nie podniosę się, przyzwyczaję się i do twardej ziemi, bo mówi się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić (straszne: przyzwyczaić się do wszystkiego!). Ona wydaje się lepsza wówczas niż, gdy się o nią uderza raz kolejny. Nie zawsze ten trzeci upadek będzie najboleśniejszy. Czasami nawet na trzeci nie dajemy sobie szansy. Wziąć krzyż to przyjąć, dopuścić możliwość trzeciego upadku.

Mogę się zatrzymać na stacji, na której wszyscy mnie żałują, a ja cieszę się takim litościwym spojrzeniem innych – pochwalą, uśmiechną się i… prawdy nie powiedzą. I dobrze, myślimy: lepiej prawdy nie znać, jakby miała być przykra. A jednak ona wyzwala, ona podnosi i każe iść dalej. Bo czeka przecież dziesiąta stacja, gdy sobie myślę, że jestem zdrajcą – gdy dochodzi do mnie, że się tak mocno złajdaczyłem, że On mnie nie chce – nie takiego! Nie pójdę dalej, gdy odrą mnie ze wszystkiego, z całej „prawdy”, którą się zasłaniałem. Towarzyszyło mi od początku Wielkiego Postu zdanie, które jest też tytułem książki: kim jesteś, gdy nikt nie patrzy? To kapłańskie pytanie…

Golgota jest kresem wędrówki, to prawda – samodzielnej. Bo dalej zaniosą inni. Może i takie stacje są potrzebne w kapłańskim życiu – gdzie inni cię zaniosą, poprowadzą, staną się niezastąpionymi braćmi wtedy, gdy nie ma już sił. I uścisną, przytulą do serca po bratersku. I na te stacje trzeba pozwolić.

Czy nie jest tak, że czasami zostajemy na którejś stacji? Ilu na nich umarło… na pierwszej, drugiej, czwartej, kolejnej… Ilu nie poszło dalej? Mamy jednak też przykłady tych, którzy już po Jezusie „powtórzyli” Jego drogę i doszli do końca – wzięli krzyż i nie rezygnując z żadnej stacji weszli na szczyt, a potem w ogród zmartwychwstania: Jan Paweł, Brat Albert, Matka Teresa – moja gigantka!

Dla tego, kto bierze krzyż i idzie dalej droga krzyżowa kiedyś się kończy – prędzej czy później. Kończy się w ogrodzie zmartwychwstania. Dla tego jednak, kto nie bierze krzyża droga krzyżowa może trwać całe życie. Można umrzeć na każdej stacji.

Dzięki Ci, Jezu, żeś doszedł do końca; żeś się nie zatrzymał, nie wezwał zastępów aniołów i nie skończył tego pohańbienia w inny sposób. Dziękuję, że poniosłeś krzyż nie rezygnując z żadnej ze stacji.